Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/191

Ta strona została przepisana.

Pan de Polart z wzrokom rozpromienionym, z uśmiechem na ustach poglądał za odjeżdżającym.
— Ot, biedny chłopak, — mówił sobie w myśli, — który złorzeczy mi w tej chwili z całego serca!... Byleż tylko w tej szalonej jeździe nie skręcił gdzie karku!... Zabrałby wówczas z sobą moje pięćdziesiąt tysięcy talarów na tamten świat a toby wcale był nietęgi interes; ale gdzie tam! koń jego pewny jest w nogach a on sam jest jeźdzcem pierwszej siły.... Dojedzie bez szwanku.
Uspokojony temi uwagami, baron Polart puścił się umiarkowanym truchtem, pogwizdując półgłosem melodyę polki.
Tymczasem koń Gontrana pędził jak wicher, jak zamieć gnana grudniowemi wichry, a młody człowiek nie zadowolniony jeszcze z tego szalonego biegu, wciąż go spinał ostrogą i podniecał szpicrutą i głosem.
Gdyby nie ubiór jeźdźca, nie godzina i miejsce sceny, które nie nadawały się do romantycznych fantazyi, możnaby porównać Gontrana do bladego jeźdźca z Bürgerowskiej ballady: Hurra! umarli prędko jadą!
Oczywiście, nie pędził on w celu prędszego przybycia do zamku.
Pochłaniając tak przestrzeń, przecinając powietrze jak kula co wybiega z wylotu armaty, Gontran chciał się zagłuszyć, usiłował zapomnieć.
Miliony iskier przebiegały przed jego oczyma, szum jakiś dziwny napełniał mu uszy, w komórkach mózgu poczynała robić mu się próżnia, wrażenie zastępowało u mego myśl w tej chwili zupełnie.
Stan ten, który równocześnie był czemś w rodzaju zawrotu głowy i upojenia, stanowił dla Gontrana szczęście względnie rzeczywiste, ale niestety krótkotrwałe, po upływie bowiem kwadransa, bruk dziedzińca ozwał się pod uderzeniem podków konia, okrytego pianą, który sam z siebie zatrzymał się przed wschodami zamkowego ganku.
Gontran przybył do domu.
Machinalnie zsiadł z konia i nie spotkawszy nikogo poszedł wprost do swoich pokojów, w których się zamknął.
Tu rzucił się na krzesło i zaledwie upłynęło kilka minut a już smutne myśli, na chwilę wygnane, obiegły go napowrót tłumnie.
Z trwogą i wzrastającą rozpaczą rozpatrywał się w sytuacyi takiej jaką ona była rzeczywiście i po raz pierwszy w życiu począł zastanawiać się nad złem, które zawsze sobie samemu wyrządzał.
Zastanawiał się, — mówimy, — ale tak jak się zastanawiać może umysł wynaturzony, zdeprawowany głęboko. Gontran przeklinał i opłakiwał błędy które go doprowadziły nad brzeg przepaści, w którą wpaść miał wedle wszelkiego prawdopodobieństwa; ale nie żałował bynajmniej, że błędy te popełnił... Miał żal ale nie wyrzuty Sumienia. Nie wyrzucał sobie nic prócz chyba niezręczności.
Na myśl hańbiącej zależności, w którą popadł, płakał z wściekłości. Rumienił się myśląc o tem, że się dał złapać jak głupiec na występku spełnianym, ale nie rumienił się za sam występek.
Przez chwil kilka rozpacz Gotrana była tak wielką, że pod wpływem nerwowego rozdrażnienia młody człowiek pomyślał na seryo o samobójstwie, o poszukaniu sobie w grobie tego spokoju, który, jak mu się zdało niepodobieństwem już dlań będzie znaleźć kiedykolwiek w życiu.
— A! — szepnął — ten nędznik Polart sądzi i mówi, że w ostatniej chwili zbraknie mi odwagi i że nie będę umiał umrzeć.... A więc zobaczy, że się mylił a ohydne spekulacye, które oparł na mojem niewolnictwie, zawiodą go haniebnie!... Za wiele obciąłeś, panie baronie Polart. A zatem nic mieć nie będziesz!...
Na jednej ze ścian pokoju rozwieszona była broń.
Młody człowiek podszedł do tej ściany.
Fuzye, pistolety, florety, pałasze mięszały się z sobą w fantastycznym nieładzie pośród ciężkich średniowiecznych rapierów, sztyletów weneckich, toledańskich puginałów a wreszcie dziwacznych a zatrutych broni Wschodu.
Po kilkominutowym egzaminie, Gontran wybrał sobie wreszcie pistolet.
Zdjął z haka ten pistolet, godzien by zwrócił na siebie uwagę znawcy bogatą swą prostotą.
— Ten przynajmniej jest wiernym przyjacielem, nie zawodzi nigdy i można nań liczyć do ostatka!... — wymówił półgłosem wicehrabia z melodramatycznym akcentem.
Słysząc ten wykrzyk, możnaby sądzić, że to jeden z tych ludzi, którzy w ciągu długiego życia nie doznali nic prócz zdrady i zawodów.
On zaś, odkąd żył na świecie, jak wiemy, miał jednego tylko nieprzyjaciela, prawda, że zażartego i niezmęczonego: a nieprzyjacielem tym był on sam sobie....
Młody człowiek z systematyczną powolnością, która zdawała się niezawodnym symptomatem silnego postanowienia, nabił broń, co go miała przenieść do lepszego świata.
Dokonawszy tego, zasiadł przed biurkiem, istnem arcydziełem współczesnem pierwszym latom panowania Ludwika XVI.
Na tem to biurku pisywała zazwyczaj pani Presles, a w kilka miesięcy po śmierci hrabiny, Gontran nie spytawszy nawet o zezwolenie generała, uznał za właściwe przyswoić je sobie i wydał rozkaz wniesienia go do swego pokoju.