Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/199

Ta strona została przepisana.

Po cóż to?
Jeden jedyny mebel w tym salonie ściągnąć musi naszą uwagę, tak jak ściągną! na siebie uwagę Gontrana.
To biurko umieszczone między obu oknami, wychodzącemu na tylne podwórze.
Pamiętamy z jakiem staraniem baron Polart zamykał w tym sekretarka ów nieszczęsny przekaz.
Gontran wyobrażał sobie, że przekaz ten znajduje się tam dotychczas i rzeczywiście było to wielce uzasadnione przypuszczenie.
Młody człowiek zbliżył się do tego sprzętu mieszczącego niezbity dowód jego występku.
Wyjął z pochwy mały sztylecik, w który, jak widzieliśmy, zaopatrzył się był w zamku Presles i począł ostrzem jego podważać zamek biurka.
Robota ta była tem trudniejszą, że Gontran musiał wykonując ją unikać wszelkiego hałasu, który zwróciłby czyjąś uwagę.
W przeciągu paru sekund przyszedł już do przekonania, że sztylecik nie zdoła mu zastąpić tych wytrychów, którymi złodzieje z profesyi otwierają bez najmniejszego trudu najbardziej skomplikowane nawet zamki.
Po kilku jeszcze sekundach bezowocnych wysiłków, Gontran przyznać sobie musiał, że tak się zabierając do rzeczy nie zdoła nigdy dojść do końca i że sztylet złamie się bez wszelkiego rezultatu.
To też zmienił natychmiast systemat i usiłował włożyć między blat wierzchni w szparę szuflady ostrze swego sztyletu.
Nawpół już zniechęcony a jednak nie chcąc się uznać za zwyciężonego całkowicie, zabrał się teraz już do wierzchniego blatu sekretarki, odłupując po trochu drzewo dokoła zamku, który tym sposobem musiałby wreszcie ustąpić.
Ostatni ten sposób postępowania miał za sobą wprawdzie pewność powodzenia, ale miał i sporą niedogodność, wymagał wiele czasu; każde uderzenie sztyletu odłupywało kawałek palisandru tak, że wreszcie zamek cały był już niemal odsłoniętym.
Wtedy broń Gontrana podważyła zamek bez trudu.
Trzask dał się słyszeć... zamek odskoczył.
Biurko stało otworem....
Okrzyk tryumfu wyrwał się z ust Gontrana, ale w tej samej niemal chwili przeobraził się w krzyk przerażenia....
Rozgłośny śmiech rozległ się tuż u drzwi wpół otwartych przedpokoju a donośny i drwiący głos barona Polart wymówił:
— Brawo, wicehrabio!... słowo szlachcica, jak na debiut to wcale obiecujące!... Zważywszy ten wzniosły początek można mieć nadzieję, że za kilka miesięcy panowie galernicy tulońscy będą mogli iść do pana na naukę, której im chyba nie poskąpisz łaskawie, jak to się dziać powinno między kolegami!.. Boże ty mój! chłopcze, jak ty cudownie urządzasz włamanie!... Brawo!... brawo!...
Zaledwie pan Polart tych słów domówił, kiedy Gontran, który już ochłonął nieco z osłupienia, straciwszy całkiem głowę, wpół oszalały ze wstydu i wściekłości, nie wiedząc już co robi, a idąc tylko ślepo za instynktem, za nieprzepartym jakimś popędem, rzucił się ku niemu z wzniesionym w górę sztyletem ze stanowczem postanowieniem zadania mu ciosu w same piersi.
Baron nie okazując najmniejszego zdziwienia, podany naprzód prawą wysuniętą nogą, czekał spokojnie na sios ten, nie cofając się ani o krok jeden.
W chwili tylko, gdy młody człowiek miał go już ugodzić, wyciągnął swą potężną prawicę i pochwycił ramię z wzniesioną w górę bronią tak silnie, że palce jego zagłębiły się w ciele jak żelazne kleszcze.
Wicehrabia pod naciskiem tej dwadzieścia razy większej siły, jęknął boleśnie i puścił sztylet, który baron odepchnął nogą aż w drugi koniec salonu, wołając z radosnym śmiechem.
— Do kaduka, mój kochany wicehrabio, jesteś zdumiewającym, prawdziwie! Jak się to dzieje, że ty, taki chłopiec rozumny, nie zrozumiałeś dotąd jeszcze, że nie trzeba było rozpoczynać takiej gry zemną, pod groźbą, że się na pewno przegrać ją musi?...
Baron urwał nagle widząc, że Gontran pobladł jak trup i chwieje się na nogach.
— Co panu jest? — spytał go.
— Złamiesz mi pan rękę... — wyszeptał Gontran zaledwie dosłyszalnym głosem.
W samej rzeczy omal nie zemdlał pod naciskiem tej straszliwej dłoni.
Pan Polart puścił natychmiast.
— To prawda, słowo daję... — rzekł, — zapominam zawsze, że moje palce to prawdziwe kleszcze i że druzgocą to, co im się wydaje, że ściskają tylko... Czy lepiej panu teraz?...
— Lepiej.. — odpowiedział Gontran, którego bladość poczęła ustępować zwolna.
Baron podjął znowu.
— To dobrze, a teraz mogę bez przeszkody przystąpić do wykonania....
— Czego?...
— Zaraz pan zobaczysz... Przysposób się pan na to, że będziesz się musiał śmiać z całego serca, kochany wicehrabio, bo to będzie coś niesłychanie wesołego....
Znaczenia tych słów wydało się całkowicie niepojętem dla Gontrana; przed chwilą popełnia podwójny zamach, kradzieży i morderstwa, jakimże sposobem coś wesołego, jak to mówił baron, mogło wyniknąć z tej okropnej sytuacyi....