Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/203

Ta strona została przepisana.

— A teraz, panowie, — ozwał się komisarz policyi, — zejdziemy i rozpoczną się poszukiwania.
Zamierzał opuścić już mieszkanie, ale baron powstrzymał go nagle.
— Jakkolwiek może niedyskretną będzie moja prośba, — przemówił, — ośmielę się jednak prosić pana o oddanie mi pewnej przysługi....
— Przysługi? — powtórzył ze zdziwieniem urzędnik.
— Tak, panie, i to przysługi niezmiernie ważnej.
— O cóż to chodzi?
— Oto... — odpowiedział baron, ukazując zapieczętowaną kopertę, którą trzymał w ręku.
— Nie rozumiem pana.
— Natychmiast będę miał zaszczyt wytłómaczyć panu, czego to sobie życzę.... Papiery, które zawiera w sobie ta koperta, są dla mnie czemś więcej niż majątek.... Zależy mi na nich, jak mi zależy na życiu.... Otóż miałem przed chwilą niezbity dowód, że papiery te nie są całkowicie pewne w hotelowym numerze.... Opryszek, który przed chwilą wyłamywać tu biurko, mógł je był zabrać, ani domyśliwszy się nawet ich wartości i owinąć w nie rulon dwudziestofrankuwek, jak w kawałek starej gazety. Wzywam przeto całej uprzejmości pańskiej i zaklinam pana, abyś raczył łaskawie podjąć się przechowania w bezpiecznem miejscu tej koperty. Odjeżdżając ztąd, zgłoszę się o jej zwrot do pana.
— Ależ, — ozwał się komisarz z niejakiem wahaniem, — czyż depozyt ten nie byłby na właściwszem miejscu w rękach notaryusza?
— Nie panie i wierzaj mi, bo na to daję panu słowo honoru, że jedynie właściwe dla tych papierów miejsce jest u pana.
— Niechże więc tak będzie, — odpowiedział urzędnik po chwili wahania jeszcze, — przykroby mi było odmawiać człowiekowi tak uprzejmemu jak pan. Postąpię zgodnie z pańskim życzeniem. Daj mi pan tę kopertę... przyjmuję ją jako depozyt....
Baron począł się wylewać w podziękach:
— Pozwól mi pan zwrócić swą uwagę na te kilka wierszy, które nakreśliłem na powierzonej panu kopercie.
Komisarz policyi odczytał głośno:
»Na wypadek, gdybym miał umrzeć nagłą śmiercią, zbrodniczą czy przypadkową, proszę szanowne władze o złamanie pięciu pieczęci, zamykających niniejszy depozyt... Oprócz tego upraszam również o poznajomienie się z treścią papierów opieczętowanych.
Głos sumienia wskaże urzędowi w takim razie, jaki z nich ma uczynić użytek
Pod spodem była data i podpis.
— Dobrze, panie, — odpowiedział komisarz, — w razie takiego wypadku, od którego niechaj Bóg pana chroni, zastosuję się święcie do pańskiego żądania....
— A! panie, — zawołał baron, pańska dobroć i uprzejmość urzeczywistnia wszystkie moje nadzieje!... Nigdy, nie, nigdy nie będę umiał podziękować panu dość godnie za to, co łaskawie czynisz dla mnie.
Urzędnikowi pilno było uwolnić się coprędzej od tej wdzięczności zbyt wylanej.
Wsunął kopertę do kieszeni bocznej Swego munduru i opuścił mieszkanie w otoczeniu kaprala i czterech żołnierzy od piechoty, do których przyłączyło się jeszcze pięciu czy sześciu żandarmów.
Nie mamy zamiaru ciągnąć czytelnika, by asystował zarządzonym przeszukiwaniom stajen, wozowni, szop.
Byłoby to dla nich zupełnie pozbawionem wszelkiego zajęcia, wiedzą bowiem, że policya, acz zręczność jej jest tak wielką, nie umiałaby żadną miarą odkryć kogoś nie istniejącego wcale.
Baron Polart starał się jeszcze o to, by komisarzowi dać wysoce fantastyczny rysopis, tak dokładny i tak charakterystyczny, że nie mógłby odważyć się na skompromitowanie niewinnego.
Ponieważ tylne podwórze miało kilkoro drzwi wychodzących na ulicę, a ponieważ jedne z nich zamknięte były tylko na zasuwkę, przypuszczono oczywiście, że złodziej uciekł tamtędy, zanim drzwi obstawiono z zewnątrz.
Prokurator królewski, musimy tu dodać mimochodem, rozesłał brygady żandarmeryi z miasta i okolicy a imaginacyjny rysopis złoczyńcy kursował wszędzie.
Skoro tylko bezowocne przetrząsanie budynków się skończyło, baron Polart ujął ramię wicehrabiego Presles i poprowadził go teraz już do opustoszałego mieszkania.
— A zatem, kochany przyjacielu, — rzekł mu — co o tem wszystkiem myślisz?... Widziałeś mnie przed chwilą, jak umiem zabierać się do roboty. Czyż istotnie uważałbyś, że masz dość siły do podjęcia walki zemną i pokonania mnie równą bronią?
— Czy chcesz pan, abym mówił otwarcie? — wyszeptał Gontran, który dotąd jeszcze nie przyszedł do siebie i nie ochłonął z emocyi, przez które przeszedł.
— Ależ spodziewam się, że chcę! — zawołał baron. — Z wszystkiego na tym świecie szczerość jest najrzadszą rzeczą... a ja przepadam za tem wszystkiem, co jest rzadkością.
— A więc szczerą jest prawdą, że nie rozumiem dokładnie tego, co pan robisz i mówisz od godziny....
— Pan nie rozumiesz?
— Nie.
— To niepodobieństwo!...
— A przecież to najszczersza prawda.
— W tym wypadku, mój kochany wicehrabio,