Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/208

Ta strona została przepisana.

— W takim razie, panie hrabio, Raul i ja powrócimy tu jutro.... Obyś pan miał dla nas pomyślną odpowiedź....
— Moje dziecko, — zawołał pan de Presles z wzruszeniem, ujmując Raula, — uściśnij mnie i wierzaj mi, że zachowuję nadzieję nazwania cię wkrótce moim synem....
Uścisk długi i serdeczny połączył starca i młodzieńca, który nie mógł łez swych powstrzymać.
Następnie Jerzy Herbert. Marceli i Raul wyszli z biblioteki a niebawem opuścili też i zamek nie zobaczywszy się z Dyanną i Blanką.
Panowie Labardès i Simeuse wsiedli napowrót do powozu, wymógłszy na Jerzym przyrzeczenie, że tegoż wieczora jeszcze przyjedzie ich zawiadomić, jeśliby coś pomyślnego wynikło z konferencyi generała ze starszą córką.


XXXIII.
DYANNA I BLANKA.

Dyanna przechodziła niesłychane męczarnie na samo przypuszczenie możliwości serdeczniejszego jakiegoś uczucia między Blanką a Raulem.
W postępowaniu Blanki zaś zauważyła niektóre rzeczy, które przypuszczenie to czyniły możliwem.
Pewności wszakże nie miała żadnej pod tym względem.
Jak jednak ją nabyć, jak się dowiedzieć?...
Jakim sposobem rozprószyć to straszno dla niej powątpiewanie?...
Jakiego sposobu użyć do nabycia pewności?...
Zapytać Blanki, — mówiła sobie Dyanna, — to rzecz najprostsza w świecie i najłatwiejsza zarazem, prócz tego zdało jej się, że w swej prostocie dzieweczka bez najmniejszego oporu wyda jej tajemnicę swe go serca....
Ale mówiła sobie Dyanna, że pytać, to rzecz równocześnie bardzo niebezpieczna czasami.
Często jedno niedyskretne pytanie rozświeca serce nieświadome siebie jeszcze....
Często troskliwość niespokojna zrodziła miłość, która bez tego byłaby nie wyszła na jaw i zamarła nieświadoma siebie.
Dyanna przeto skazaną była na pozostawienie wszystkiego przypadkowi i liczenie wyłącznie na jakąś szczęśliwą godzinę zaufania, w której zwierzenia rodzą się same z siebie na ustach dziewiczych, gdzie to serca rozchylają się mimowiednie pod wzrokiem macierzyńskim i pozwalają zajrzeć w przeczyste swe głębie....
Tylko że godziny takie bywają rzadkie....
Tegoż samego dnia, w chwili gdy Marceli i Raul rozmijali się z Gontranem na drodze, Dyanna i Blanka przechadzały się powolnie po jednej z najcienistszyth alei parku.
Obie siostry postępowały obok siebie w milczeniu.
Chwilami Blanka odbiegała ze zręcznością dziecka, którem niemal była jeszcze, schylała się by zerwać przydrożne polne kwiatki, co barwiły trawnik, ciągnący się po obu stronach alei.
— A! droga siostro, — przemówiła, zbliżając cały snop zerwanego kwiecia do pięknej twarzy Dyanny, — co to za szkoda, że te kwiateczki nie mają żadnego zadachu!... Takie są ładne.... Czemu też Bóg nie obdarzył ich wszystkiem?...
— Bo Bóg wszystkiemi przymioty obdarza tylko ubłogosławionych swych wybrańców, takich jak ty, moja Blanko ukochana... — odpowiedziała Dyanna.
— Pochlebnico! — zawołała dziewczyna, zarzucając oba ramiona na szyję pani Herbert i ściskając ją co chwila, — gdyby to kto posłyszał, myślałby, że doprawdy jestem doskonałością....
— I ja też za taką cię uważam. Jesteś tak dobra, jak ładna.... Cóż więc brak ci jeszcze moja Blanko?... Zastanawiam się i nic nie znajduję.
— To już nie twoja doprawdy zasługa, jeżeli nie popełniam przynajmniej ze dwadzieścia razy na dzień szkaradnego grzechu pychy, — odpowiedziała śmiejąc się dziewczyna.
I Blanka uściskała znów serdecznie siostrę.
Po tych pieszczotach i wylewach uczucia, młoda dziewczyna stała się znów milczącą i jakby w głębi duszy czemś zajętą.
Jej ręka w roztargnieniu rorzuciła wszystkie niemal zebrane kwiatki na piasek alei.
Z całego bukietu wreszcie pozostał w jej dłoni tylko bukiecik stokrótek.
Poczęła oskubywać go zwolna, zgodnie z klasycznym obyczajem zakochanych wszystkich czasów i widać było jak się poruszały jej usta, z których żaden dźwięk nie wychodził, a które przecież zadawały widocznie te usankcyonowane pytania:
»Czy kocha?...
»Cokolwiek?...
»Bardzo?...
»Nad życie?... i t. d.«
Dyanna niespokojnie śledziła każden spadający na ziemię listek i ruch warg Blanki.
— Gdyby nie kochała, — mówiła sobie, — na cóż potrzebowałaby zapytywać stokrotki?...
Ale uspakajała się tem, że po wsze czasy, niedorostki nawet pytały polnej wyroczni, tak samo jak nie pojmując nic zgoła, usta ich powtarzając zasłyszane miłosne piosenki.
Może więc i dla Blanki ta stokrótka była tylko zabawką....
A przecież wzrok Dyanny nie mógł oderwać się