Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/210

Ta strona została przepisana.

Szukała światła a teraz opłakiwała, że to światło rażącem było jak słońce....
Serce jej zbyt przepełnione wybuchnęło łzami, ukryła twarz w obu dłoniach, konwulsyjne łkanie wstrząsało piersi jej i drgało na ustach i ciężkie łzy niby wielkie krople deszczu ulewnego oblały twarz i spadały po przez zaciśnięte palce.
Blanka zadziwiła się naprzód, potem zaniepokoiła tym dziwnym, niepojętym objawem, którego nie mogła żadną miarą odgadnąć przyczyny.
Usiłowała odsunąć dłonie, któremi Dyanna twarz zasłaniała silnie, okryła pocałunkami czoło, włosy i szyję siostry i zawołała, płacząc również:
— O, moja siostrzyczko, moja ukochana siostrzyczko, czemu ty płaczesz? Cóż ja ci zrobiłam i dla czego taką jesteś smutną, tak zrozpaczoną? Dyanno, kochana Dyanno... błagam cię, zaklinam, powiedz mi zkąd pochodzi twoja boleść... powiedz mi, co mam czynić, by cię pocieszyć....
Dyanna próbowała odpowiedzieć Blance, ale dławiły ją łkania, słowa nie chciały się przedostać przez ścieśnione gardło, drżące usta nie mogły wymówić ani jednego dźwięku.
Walczyła wszakże z sobą z nadludzką energią, lękała się bowiem wrażenia, które niewytłómaczona ta scena wywrze na młodej dziewczynie, gdy zwłaszcza scena ta musiała na zawsze pozostać niewytłómaczoną.
Nakoniec udało jej się, jeśli już nie odzyskać krew zimną, to przynajmniej nakazać spokój piersi, stłumić łkanie i łzy powstrzymać siłą niezmierną.
Ręce odjęła od twarzy, a twarz ta była do niepoznania zmienną, przerażającą; przycisnęła Blankę do piersi z nieopisanem uniesieniem.
Pierwsze słowa, które udało się jej wymówić były te:
— Blanko... moje ukochane dziecko... ty mnie kochasz, nieprawdaż?...
— Jak mi możesz zadawać podobne pytanie?... — odpowiedziała Blanka tonem wyrzutu. — Wiesz, że cię kocham całem sercom, duszą całą....
— Kochasz mnie tak, jak gdybym była twoją matką?...
— Kocham cię jak moją siostrę... i kocham cię jak matkę, oczywiście za młodą trochę matkę, — dodała Blanka z uśmiechem.
— A więc gdybym się zwróciła do ciebie z prośbą, nie odtrąciłabyś jej?...
— Odtrącić prośbę twoją!... A! Dyanno wyrazić tę wątpliwość, jest już czemś złem bardzo.
— A gdybym tak jednak zażądała od ciebie wielkiej ofiary?...
— Uczyniłabym z radością, z rozkoszą wszelką ofiarę, wszelkie poświęcenie... prócz jednego tylko....
— Jakiegoś?...
Blanka spuściła oczy z dziewiczem zakłopotaniem i nie zaraz odpowiedziała.
Dyanna powtórzyła swe pytanie.
Młoda dziewczyna wyszepnęła, ale tak cicho, że Dyanna raczej odgadła ją niż zrozumiała:
— Prócz tego, bym już nie myślała o Raulu.
Pani Herbert spodziewała się tych słów a jednak poczuła jakby pchnięcie w samo serce, usłyszawszy je.
Padła przed Blanką na kolana, pochwyciła jej ręce, okryła je pocałunkami i łzami, wołając błagalnym głosem, który przerywały łkania:
— Niestety! ta ofiara, której mi odmawiasz, ja o nią to właśnie przychodzę cię błagać... błagać na kolanach... błagać ze łzami....
Blanka wyrwała nagle ręce swe z uścisku pani Herbert i cofnęła się o krok wstecz.
— A więc, — rzekła, — to moje przywiązanie do pana de Simouse sprawia ci taką boleść.
Dyanna nie mogła mówić.
Głową tylko skinęła na znak przyznania.
Blanka ciągnęła dalej:
— Więc chcesz, abym złamała miłość moją i złamała serce? chcesz, żebym zapomniała o wszystkich marzeniach, w których widzę przyszłe szczęście moje w połączeniu z Raulem?
Dyanna ponownie skinęła głową.
— Cóż ci zrobił pan Simeuse, że go nienawidzisz do tego aż stopnia, że poświęcasz dla tej nienawiści nawet tę miłość, którą utrzymujesz, że masz dla mnie?
Blanka wymówiła głosem oschłym, urwanym to okrutne pytanie.
— Co ty mówisz?... — zawołała pani Herbert, przerażona tem, co się działo w duszy dziecka. — Ja nie czuję nienawiści dla nikogo.
— Nie wierzę ci!... — odpowiedziała Blanka stanowczo.
— Mamże ci przysiądz?... nastawała pani Herbert.
— A to po co?... Nie wierzyłabym w twoje przysięgi!... Czy ty myślisz, moja siostro, że ja mam oczy, co nic nie widzą?... Czy ty myślisz, że dziwny wstręt twój, powiedziałabym niemal: zgroza, którą cię przejmuje ten, którego kocham, uszły mego oka? Nie, widzę to oddawna.... Ty tu jedna tylko zapoznajesz Raula!... Mój ojciec i mąż twój mają dla niego szacunek i sympatyę, na które zasługuje!... Ty, ty go nienawidzisz!.. Ale za co?... Ja to wiedzieć powinnam, ja muszę wiedzieć!
Dyanna przytłoczona ciężarem tej sytuacyi bez wyjścia, milczała.
Blanka ciągnęła dalej z egzaltacyą:
— Wreszcie, moja siostro, nie chcę ja cię potępiać nie wysłuchawszy, a zarazem pragnę ci dowieść,