Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/215

Ta strona została przepisana.

— Tak... nad wszystko w świecie... — powtórzyła Dyanna, zaledwie dosłyszalnym głosem.
— Skoro tak jest, nie możesz przecież myśleć na prawdę o poświęceniu jej szczęścia i jej przyszłości, twojemu uprzedzeniu, twojemu nieuzasadnionemu wstrętowi, niewyrozumowanej antypatyi, którą masz dla pana de Simeuse!...
— A! — wymówiła z cicha pani Herbert, — powiedziano ci więc, że ja nienawidzę Raula?
— Bez wątpienia.
— A któż ci to powiedział, ojcze?
— Wszyscy, twój mąż, Marceli, sam Raul nakoniec... czyżby się omylili? czy ty nie doznajesz odrazy, ni nienawiści do tego młodzieńca?
Dyanna zawahała się.
Dwie drogi stawały przed nią.
Pierwszą było przyznanie się przed ojcem do całej prawdy i odkrycie przed nim tego, czego nie wiedział jeszcze ze szczegółów okropnej nocy 10-go maja 1830 roku.
Drugą było wzięcie na siebie i uznanie za rzecz istotną i niezaprzeczoną tej nienawiści dziwnej, nieuzasadnionej a głębokiej, o którą ją posądzali wszyscy.
Używszy tego sposobu zyskiwała przynajmniej na czasie i odraczała okropne wyznanie, o którem myśl sama raniła w niej boleśnie wszystkie święte uczucia wstydu żony i matki.
Wybór jej nie był wątpliwym, zdecydowała się na ostatnią drogę.
— A więc tak, — rzekła, — nie mogę tego ukryć i daremnie usiłowałabym ukrywać to przed sobą samą... doznaję dla pana de Simeuse uczucia nieprzezwyciężonej odrazy.... Na sam jego widok serce mi cierpnie. Zdaje mi się, że widzę w nim nietylko mego wroga, ale wroga tych wszystkich, którzy mi są drodzy!... Nie pytaj mnie, ojcze, o powody tej niepojętej antypatyi do człowieka, który może i powinienby całkiem inne wywoływać we mnie wrażenie, nie umiałabym zdać ci z tego sprawy, bo one są dla mnie samej nieznane, niedocieczone.... Czy to jest instynkt jakiś cudowny, który mną kieruje, czy dziwna aberacya, co mnie zaślepia?... Nie wiem.... Przyszłość może nas o tem pouczy.
Pan de Presles słuchał Dyanny w niemem przerażeniu.
Słyszał wyraźnie, dokładnie jej słowa, a przecież nie był w stanie uwierzyć w rzeczywistość tych słów, które obijały się o jego ucho.
Nie poznawał swej córki.
Cóż się stało z tym jasnym rozumem, z tą wysoką inteligencyą, której dotąd nic nigdy nie zadało kłamu.
To widoczne, że, aby mówić tak jak mówiła teraz pani Herbert, musiała chyba być pod władzą jakiegoś szalu.... A jednak wydawała się spokojną i bladość jej twarzy wykluczała myśl wszelkiego chwilowego wzburzenia.
Pan de Presles wsparł łokcie na stole, stojącym obok niego.
Opuścił głowę na dłonie i przez kilka minut pozostał milczącym, pogrążony w bolesnem rozmyślaniu.
Kiedy podniósł głowę, Dyanna widzieć mogła, a serce ścisnęło jej się na ten widok, jak łzy wielkie ciężkie spływały po zbrużdżonych jego policzkach.
Łzy co spływają po dwudziestoletniej twarzy, mogą czasami być wzruszającemi, nigdy jednak nie są one przykrym widokiem.
Nadmiar młodości często wytryska łez źródłem.
Łzy spadające z oka starca sprawiają wprost przeciwne wrażenie.
Boleśnie jest, przykro patrzeć na nie.
Rzekłbyś, że wraz z temi ostatniemi perłami, co spadają z u więdły powiek, ucieka z serca i źródło życia!...


III.
BRAT I SIOSTRA.

— Dyanno, — wyszeptał starzec z akcentem rozpaczy, — ja ci nie powiedziałem może, że Blanka kocha Raula?
— Nie powiedziałeś mi tego, ojcze, ale ja wiedziałam o tem... — odparła pani Herbert.
— I wobec tej miłości, takiej czystej, takiej uroczej, ty jesteś bez litości?
— W wieku, w którym jest Bianka, zapomina się szybko.
— Mylisz się, moje dziecko, takie serce, jak serce Blanki, nie zapomina! Skoro raz się oddało, oddało się na zawsze....
— Pozwól mi wierzyć, ojcze, że tu nie chodzi o żadne poważne i trwale uczucie, ale po prostu o przywiązanie przelotne, niemal dziecinne jeszcze. Pozwól mi wierzyć, że Blanka łudzi się sama, co do natury tego uczucia i że nadaje imię miłości temu, co jest tylko sympatyą....
Generał łagodnie wstrząsnął głową.
— Nie, nie... — rzekł po chwili, — Raul de Simeuse, ja to czuję, jest jednym z takich, których kochają kobiety na śmierć i życie. Mam tę pewność, że Blanka cierpieć będzie okropnie.
— Lepszem jest cierpienie niż jej nieszczęście.
— A więc postanowienie twoje jest stanowczem?... Odmawiasz przyzwolenia na to małżeństwo, które byłoby radością ostatnich dni moich?
— Powinnam odmówić i odmawiam....
— Nieodwołalnie?
— Tak, nieodwołalnie, mój ojcze.