Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/216

Ta strona została przepisana.

— Okrutne dziecko! pominąwszy już przykrość, którą mi sprawiasz, pomyśl, w jaki wprowadzasz mnie kłopot!
— Nie rozumiem cię, ojcze.
— Cóż ja powiem teraz Marcelemu Labardès i Raulowi, kiedym poniekąd już zobowiązał się wobec nich?
— Nie zobowiązywałeś się, mój ojcze, skoro podporządkowałeś swoje zezwolenie mojemu. Odpowiesz, że ja sprzeciwiam się temu małżeństwu i że gorące twe prośby nie zdołały nic wymódz na mnie.
— Raul będzie chciał dowiedzieć się przyczyny tej śmiertelnaj a niepojętej zniewagi, którą mu czynisz.
— Więc niechaj przyjdzie mnie samą zapytać o nią, będę umiała odpowiedzieć mu na to pytanie, nie dotykając go przecież... Nic cię zresztą, ojcze, nie obowiązuje do dania natychmiastowej odpowiedzi... Łatwo jest tu zyskać na czasie.... Wiek Blanki może tu być najlepszym pretekstem do odwleczenia całej tej sprawy. Uznajemy, że dziecko za młodem jest jeszcze, by myśleć o wydawaniu jej już za mąż.... Któż mógłby czuć się obrażonym tak prawdopodobną i tak naturalną odpowiedzią?...—
Tak... tak... bez wątpienia, — szepnął pan de Presles, — wszystko to być może, że jest łatwem i prostem w istocie... ale trzebaby kłamać... a ja kłamać nie umiem.
Kiedy starzec wymawiał te słowa, dziwny jakiś uśmiech zarysował się zwolna na jego ustach i zwolna, zdało się, do nich przyrastał.
Wyraz jego twarzy począł się zmieniać, a raczej twarz jego zwolna utracała wszelki wyraz...
Iskierka życia umysłu znikała z oczu, co zwolna stawały się nieruchome i bezbarwne.
Plecy jego pochyliły się, zgarbiły, głowa opadła naprzód a obie ręce oparły się o kolana, jak ręce owych kolosów egipskich, wyciętych w granicie za czasów Faraonów.
Dyanna z widoczncm przerażeniem śledziła widoczny a szybki postęp tej zmiany tak nagłej.
— Mój ojcze, mój ojcze... — spytała niespokojna, — na miłość boską co ci jest?...
Pan de Presles nic nie odpowiedział i jak się zdawało, nie słyszał nawet pytania córki.
Dyanna uklękła przed nim, ujęła jedną z jego dłoni i okryła ją pocałunkami; Generał spuścił wzrok ku pani Herbert a ten sam uśmiech dziwny, bez wszelkiego powodu nie schodził z ust jego.
— A!... to ty, moja córko... to ty, Dyanno... — ozwał się wreszcie głosem powolnym i zaledwie nieco przypominającym zwykły jego organ mowy. — Nie widziałem cię jeszcze.... Czyś ty tu dawno już, moje dziecko?...
— Tak, mój ojcze, jestem tu już oddawna....
— Bo ja zapewne spałem....
Pani Herbert milczała.
Generał mówił dalej:
— Teraz, jak mi się zdaje, jest na świecie wiosna...
— Nie, ojcze, lato się kończy.
— A, tak, prawdą.... Nie przypominałem sobie tego.... Czy dziś pogoda?
— Tak, ojcze.
— Zdaje mi się, że słońce świeci.
Dyanna skinęła głową twierdząco.
— Gdybyśmy tak poszli przejść się po parku.... Zdaje mi się, że to by mi przyniosło ulgę.... Czy łechcesz, Dyanno?
— Ja wszystko chcę czego ty chcesz, ojcze....
— A więc chodźmy.... Ale ja jestem słaby, dziwnie słaby... trzeba mnie podtrzymywać.... Przywołaj Blanki i jej męża.
— Jej męża? — powtórzyła pani Herbert zdumiona...
— Naturalnie.... Czyż to Raul nie jest mężem Blanki?
— Nie, mój ojcze.
— A! zdawało mi się.... Ale jeśli nim nie jest jeszcze, powinien nim zostać... będzie nim.... Każ im tu przyjść obojgu.... Ja tak lubię patrzeć na tych dwoje dzieci, gdy są obok siebie... one takie piękne i takie są dobre.
— Pana de Simeuse niema wcale w zamku, mój ojcze....
— A Blanka?
— Znajdziemy ją w parku.
— To idźmyź do niej... Podaj mi rękę.... Promienie tego cudnego słońca radością przejmują moje serce.... Czuję się dziwnie szczęśliwym, moja córko... i ty wydajesz mi się szczęśliwą, moja Dyanno.... Wokół nas wszędy jest szczęście, szczęście nas otacza... ostatnie dni moje będą dniami spokoju i radości.
Dyanna płakała, ale ojciec nie widział tych łez zupełnie.
Przy jej pomocy generał powstał z niesłychanym trudem z tego fotelu, który przed chwilą zaledwie opuszczał jaknajswobodniej, wychodząc na spotkanie córki.
Potem starzec wsparty na młodej kobiecie, wyszedł z bibioteki i skierowali się zwolna przez korytarze zamkowe i schody prowadzące do parku.
Pan de Presles, jak to każdy pojmie, dostał nagłego ataku mózgowego cierpienia, które jak mówiliśmy już pojawiały się coraz częściej i trwały coraz dłużej.
— To dla mnie zwłoka... — pomyślała sobie Dyanna, a może skoro rozum jego powróci, ojciec nie l będzie już nic pamiętał....