Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/218

Ta strona została przepisana.

— Widziałem to, ja, Gontran, wicehrabia de Presles z bożej łaski.
Dyanna wobec tego twierdzenia, tak stanowczego, swego brata, oszołomioną została na chwilę. Potem odpowiedziała:
— Czegóż to jednak dowodzi? Jeżeli związek, o którym mówisz, istotnie miał miejsce, twój baron mniemany w takim razie ukradł nazwisko, które nosi, oto wszystko!... Zresztą czyż nie można zfabrykować rodzinnych dokumentów i papierów? Nie mało jest ludzi, robiących fałszywe banknoty; fałszują weksle, co przecież jest rzeczą daleko niebezpieczniejszą.... Otóż kto może więcej, ten może i mniej. »Nie trzeba wspominać sznura w domu wisielca!« mówi stare, rozumne francuzkie przysłowie.
I przysłowie to sprawdziło się raz jeszcze.
Z pewnością Gontran nie mógł przypuszczać, by ostatnie słowa siostry były pod jego zwrócone adresem, a jednak słuchając ich, zaczerwienił cię aż po białka oczu.
Dyanna nie spostrzegła bynajmniej jego pomięszania.
— Nakoniec, — podjęła, — powiedzże wreszcie, bo wyznaję, że całkiem nie mogę odgadnąć, o co ci chodził... W jakim celu rozwijasz przedemną uroszczenia rodowe twego szczególniejszego przyjaciela, który z pewnością zyskał sobie swa pargaminy w jednym z tych magazynów, w których, jak mówią, sprzedają podług taksy herby, tytuły i ordery wszelkiego rodzaju i wszystkich kolorów?... Przypuszczam, że nie przychodzisz żądać odemnie, bym pana Polart uznała za naszego krewnego i mówiła mu: »mój kuzynie?«
Drwiący ton Dyanny zbijał coraz bardziej Gontrana z tropu i wzmagał coraz więcej trudność wypowiedzenia prośby, którą sobie ułożył.
Niezmierne zakłopotanie, którego doznawał, powinno być łatwo zrozumiałem naszym czytelnikom.
— Szczerze mówiąc, moja siostro, — rzekł z źle ukrywaną cierpkością, — nie widziałem cię nigdy tak drwiącą i tak opancerzoną w heraldyczną dumę! Co za werwa w twoich napaściach! Cóż ci zrobił ten biedny baron? Zdaje mi się przecież, że zostając żoną Jerzego, który nie jest nawet szlachcicem, zrobiłaś mezalians, urągający wszelkim heraldycznym przywilejom.
Dyana z wyniosłością niemal przerwała bratu.
— Źle ci się zdaje! — rzekła. — Jerzy ma dwoiste szlachectwo serca i rozumu, a te szlachectwa więcej są warte od twego! Zapamiętaj to sobie, mój bracie! Taki wicehrabia jak ty jest bardzo mizerną figurą wobec mieszczucha takiego jak Jerzy. Takiem jest moje zdanie, takiem zdaniem wszystkich ludzi zdrowego rozsądku i rozumu, którzy ci powiedzą, że wielkie nazwisko tylko wówczas coś znaczy, gdy jest godnie noszonem!...
Gontran skłonił się z faryzeuszowską pokorą.
— Dziękuję za nauczkę... — odrzekł.
— Daj Boże, abyś z niej skorzystał! A teraz, czyż nie raczysz wreszcie powiedzieć mi, co cię tu sprowadza, bo ja nie mogę tego żadną miarą odgadnąć sama, powtarzam....
— Bo widzisz, niewiem doprawdy, jak ci to wyznać....
— Co takiego?
— To, jakiej przysługi spodziewam się po tobie.
— Czyżbyś wypadkiem miał się zrobić nieśmiałym?
— W tej chwili: tak... przyznaję....
— Więc masz mnie prosić o coś niedorzecznego!
— Niedorzecznego z twego punktu widzenia, lękam się tego....
— Mów jednakże, ja to potem osądzę... O cóż tu chodzi?
— O mego przyjaciela.,..
— Barona Polart?
— Tak.
— Zagadka jeszcze więcej się wikła... Cóż może być wspólnego między mną a tym panem?
— Nic, bez wątpienia... tylko, że pan Polart pragnie....
Gontran urwał.
— A więc — podjęła Dyanna — zobaczmyż cóż to są za pragnienia tego szlachcica, których, ty, jak mi się zdaje, podjąłeś się oficjalnym być tłómaczem.
Gontran uzbroił się w całą stanowczość.
— Nakoniec, — ciągnął dalej, — baron Polart opuści za kilka dni Tulon, udając się do Afryki, tam bowiem otrzymał od rządu olbrzymie koncesye... a największą jego ambicyą jest: być przed wyjazdem raz jeden dopuszczonym do zasiadania u jednego stołu z ojcem moim i tobą....
— Uf! — pomyślał Gontran, gdy skończył, — przecież powiedziałem!
— Innemi słowy, — spytała pani Herbert, — życzy sobie otrzymać zaproszenie na obiad?
— Tak, właśnie.
Mimo dolegliwych męczarni, które znosiła od wczoraj, Dyanna nie mogła się powstrzymać od wybuchnięcia dźwięcznym, rozgłośnym śmiechem.
— Mój drogi Gontranie, — rzekła wreszcie, — boli mnie to ze względu na twego barona, ale te ambitne rojenia nie zostaną ziszczone....
— Odrzucasz moją prośbę?
— Jaknajformalniej i jaknajabsolutniej.
— Gdybym jednak prosił cię o to gorąco, usilnie?
— Nie zdołałbyś wymódz na mnie rzeczy, która mi się wydaje nietylko wysoce niedorzeczną, ale po prostu nieprzyzwoitą....