Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/219

Ta strona została przepisana.

— Dyanno, zaklinam cię ze złożonemi rękoma: nie odmawiaj mi.
I w istocie, wymawiając te słowa, wicehrabia wzniósł ręce ku siostrze z błagalnym giestem.
Pani Herbert zdziwiona tym tonem, który tak mało nadawał się do niepodległej i gwałtownej natury jej brata, popatrzała nań badawczo; on nie mógł znieść tego inkwizytorskiego spojrzenia, bo spuścił głowę i oczy, jak przed sędzią.
— Słuchaj, — rzekła po chwili milczenia, — czy będziesz przynajmniej miał odwagę być otwartym?
— Przysięgam ci! — zawołał Gontran.
— Odpowiesz mi prawdę?
— Najszczerszą prawdę.
— A więc przyznaj wraz ze mną, że ten baron Polart nie jest i nie był nigdy twoim przyjacielem....
— Czemże więc sądzisz, że jest?
— Sądzę, że on jest twoim panem a ty jego sługą!
— Jego sługą! — powtórzył Gontran, któremu nowy rumieniec okrył czoło i twarz całą.
— Tak, jego sługą! — ciągnęła Dyanna energicznie dalej, — bo ty tu przychodzisz nie własnowolnie żądać zaproszenia dla tego człowieka, ale służalczo spełnić rozkaz, przez niego ci wydany!... Gontranie, przyrzekłeś mi szczerość. Czy to, com ci powiedziała tu teraz jest prawdą.
— Jest prawdą, — wybąknął wicehrabia.
— A zatem postawiłeś się w zależności od owego mniemanego barona, który bez najmniejszej wątpliwości jest awanturnikiem najpodrzędniejszego gatunku! Pozwoliłeś mu wziąść nad sobą przewagę bez granic!
— Nie ja to uczyniłem, nie ja oddałem mu się w ręce....
— A któż inny?
— Przypadek....
Dyanna wzruszyła ramionami.
— Co ty nazywasz przypadkiem? — spytała. — Co zaszło między tobą a panem Polart?...
— Rzecz nadzwyczaj prosta... grałem....
— I przegrałeś?
— Oczywiście.
— A! wiedziałam to dobrze!..: odgadłam!... Powiedziałam ci to natychmiast. Gontranie, ten człowiek cię okradł.
— Nie sądzę.... Zresztą, tak czy nie, niemniej przegrałem....
— I nie zapłaciłeś?
— I czemżebym zapłacił?...
— I ileż winien mu jesteś?
Po paru sekundach wahania Gontran odpowiedział:
— Trzydzieści tysięcy franków.
— A! Boże mój! — zawołała Dyanna, — trzydzieści tysięcy franków!... O, mój bracie, mój bracie, w jakiemż postawiłeś się położeniu!
— W położeniu okropnem, ohydnem, wiem to równie jak ty dobrze: Pojmujesz to, moja siostro, tak jak ja dobrze, ile potrzebnem jest wyjść z niego....
— Wyjść z niego? A jakimż sposobem?
— Jest tylko jeden jedyny. Pan Polart jest człowiekiem bogatym a więcej jeszcze próżnym niż bogatym.... Poświęca on bez wahania pekuniarne swe interesa najmniejszemu zadowolnieniu swej dumy.... Jeżeli otrzymam przez ciebie, by się zgodzono na zaproszenie go na obiad do zamku Presles, radość jego z tego powodu będzie tak wielką, że zgodzi się na odroczenie w nieskończoność spłaty mego długu.... Jeżeli przeciwnie natrafi na nieubłaganą odmowę, miłość jego własna zraniona popchnie go do najsmutniejszych dla mnie kroków.... Wiem, że zdolny jest domagać się natychmiastowej zapłaty, że przyszedłby aż tutaj szukać mnie i żądać w sposób skandaliczny i brutalny, bym dopełnił mego zobowiązania; a ponieważ nie mógłbym zadośćuczynić temu żądaniu, zwróciłby się niezawodnie do ojca.
— Masz słuszność, — szepnęła pani Herbert, — tego uniknąć trzeba... uniknąć za jakąbądź cenę.... A! gdybym mogła dać ci te trzydzieści tysięcy franków....
— Ale nie możesz?
— Alboż kobiety mają kiedy pieniądze!... Prosić męża o tak wielką sumę.... Odmówiłby mi, to niewątpliwe.... Mój Boże, mój Boże! co tu czynić?
— Wszakże powiedziałem ci, że jeden jest tylko sposób. Upoważnij mnie do zaproszenia na jutro barona a wszystko się ułoży.
— Wszystko się ułoży na jakiś czas może... ale później trzeba będzie przecież zapłacić, a wtedy co zrobisz?...
— Zapominasz, moja siostro, że ojciec nasz jest już bardzo stary i że po nim odziedziczymy znaczny majątek....
Krzyk zgrozy wyrwał się z ust Dyanny.
Wzniosła ku niebu obie ręce, szepcząc głosem wzruszonym:
— Nieszczęśliwy!... nieszczęśliwy!... Więc ty spekulujesz na śmierć ojca!... ty zrobiłbyś z jego trumny kantor, gdzie wypłacałbyś szalone twe długi!
— Dyanno, błagam cię, — odpowiedział Gontran, — nie przesadzajże tak rzeczy najprostszych w sobie, przekręcając całkiem ich znaczenie! Kocham mego ojca tak może jak ty go kochasz, ale ponieważ jest w podeszłym już wieku, my zaś jesteśmy młodzi, przeto wedle wszelkiego prawdopodobieństwa on przed nami zejdzie ze świata. To rzecz tak dalece prosta, że każdy mówi o tem z całą otwartością w świecie ile odziedziczy w przyszłości, choć żyją jeszcze posiadacze majątku. Te przyszłe majątki, ty to wiesz, równie dobrze jak ja, zwą się nadziejami.