Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/22

Ta strona została przepisana.

Zeszli napwrót kurzem i pajęczyną okryci, lecz nic nie odkryli. — Strych był pusty.
Komisarz dał znak.
Agenci otworzyli drzwi do drugiej izby, w której prawie zupełna ciemność panowała. — Owe niby firanki z kawałków płótna, zawieszone przed szybami zostały cokolwiek odchylone, i słabe światło, pozwoliło przekonać się, że ściany zupełnie są nagie, i, że w izbie tej nie było żadnego sprzętu. Dwie rzeczy tylko zwróciły uwagę policyj przedewszystkiem, że dwanaście pęków chróstu ułożonyonych przy jednej ze ścian izby, a przy tem rodzaj drzwi w podłodze podnoszących się zapomocą żelaznego kółka średniej wielkości.
Rozpoczęto od odrzucenia w inne miejsce pęków chróstu. Nic one ukrywały.
Następnie jeden z agentów schwycił za kółko, podniósł drzwi, i ukazały się pierwsze stopnie drabiny, zagłębiającej się pod ziemię.
— Dokąd się schodzi po tej drabinie? — zapytał komisarz szynkarza, przyglądającego się rewizyi.
— Dekądże u dyabła by miała prowadzić, jeżeli nie do piwnicy?
Zapalono latarnię i wszyscy zeszli do piwnicy; — znaleziono dwie lub trzy beczki wina, kilka baryłek wódki i stare oksefty puste i spróchniałe, które zostały starannie obejrzane.
Ponieważ ściany tej piwnicy mogły zawierać jaką kryjówkę, zostały opukane młotkiem, lecz wszędzie dźwięk pełny i matowy wskazywał, że nie było nigdzie żadnego zagłębienia
Pozostała więc tylko do zwiedzenia trzecia izba, służąca małżonkom Croquemagot za pokój sypialny.
Ta ostatnia część rewizyi nie doprowadziła do żadnego rezultatu, zarówno jak i poprzednie operacye.
Komisarz rozkazał zaprzestać poszukiwań.
— I cóż, panie komisarzu, — zawołała szynkarz tryumfujący, — widzisz więc pan....
— Widzę, że w tej. okoliczności przynajmniej... nie masz nic sobie do wyrzucenia, i winszuję ci tego.... Recz była ważna... — Chodziło o czężkie roboty dla ciebie, — artykuł 243 kodeksu karnego....
— Ogłaszasz pan moją niewinność, o panie komisarzu.... — to dobrze.... — to sprawiedliwie... — ale jak pan wynagrodzisz mi tę krzywdę, którąś mi pan uczynił?...
— O jakiej krzywdzie, chcesz mówić?...
— krzywdzie ogromnej, uczynionej mojej dobrej sławie, przez tę rewizyę, która zhańbiła moje ognisko domowe....
— Twoja dobra sława!! — powtórzył komisarz wzruszając ramionami. — W twoim własnym interesie, Jakóbie Béru, radzę ci, nie wspominaj o tem!
W kilka minut później, komisarz, agenci, żan, a gospodarze pozostali sami w sali, z majtkami Quiberona.
Szanowne te osoby zamieniły owe niedające się opisać spojrzenia, a jednocześnie marynarze, z automatyczną regularnością, wszyscy wykonali ów gest uliczników paryzkich, zależący na przyłożeniu wielkiego palca lewej ręki do nosa, a małego de wielkiego prawej, poruszając przytem szybko innemi palcami, jak gdyby grając na flecie.
Jeden z majtków wskoczył na drabinę prowadzącą na strych i wyjrzawszy oknem, stwierdził, że policyantów już nie widać.
Inny z nich obadał w około dom, aby się zapewnić, czy policya nie pozostawiła szpiega.
Wtedy Croqumagot i Cocodrilie wzięli latarnię, przeszli do drugiej izby i zbliżyli się do miejsca, które stos chróstu przerzucony przez agentów, zakrywał.
Przełożyli szybko ten chróst w inne miejsce izby, z którego go przedtem wzięli, odsłaniając tym sposobem tę część ściany, przy której złożyli je agenci własnemi rękami. — To uczyniwszy Croquemagot ukląkł na ziemi i wyjął dwa gwoździe z wielkiemi główkami, która nie przedstawiając żadnego oporu, przytrzymywały deskę forsztowąnia, znajdującego się przy samej podłodze.
Deska ta opadła jak pulpit biurka, i pozwoliła dojrzeć wyższą część kryjówki wązkiej a długiej, w której ukazało się pięć głów z błyszczącymi oczami, ułożonych jedna obok drugiej. — Głowy te należały do pięciu zbiegłych galerników, których ciała znikały w tej kryjówce prawie nie do znalezienia, wybudowanej w samych fundamentach domu. — Aby ją odkryć, trzeba by było zburzyć chyba cały dom do szczętu.
Croquemagot sprytnie wymyślił ów stos pęków chróstu złożony właśnie w pobliżu podejrzanego miejsca, przekonany, — a doświadczenie dowiodło, że miał słuszność, — przekonany, powiadamy, że pierwszą czynnością agentów będzie odsunąć te pęki i położyć je własnemi rękami przy samym, otworze tajemniczej kryjówki.
— No i cóż, — zapytał jeden z galerników, re wizyą skończoną?...
— I z jak najlepszym skutkiem, — odpowiedział szynkarz... — Już nie powrócą...
— Czas był wielki! — Czy wiesz ojcze Croquemagot, że zaczynaliśmy się na piękne dusić w tej norze!...
— A więc teraz, moje dzieci, oddychajcie sobie do woli...
— Czy możemy już wyleść z tej dziury?...
— Oho! ani myśleć! trzeba zostać aż do nocy....
— A więc przynieście nam pić przynajmniej.
— Chciałem wam to właśnie zaproponować.