Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/223

Ta strona została przepisana.

luidora, którego dołączam do tego, który otrzymałeś od pana barona wczoraj.
Lokaj dziękował okropnie i wyszedł z sali jadalnej.
Gontran spojrzał na wspaniały zegar ozdabiający jedną ze ścian sali.
Wskazywał kwadrans na szóstą.
— No, — powiedział sobie młody człowiek, — teraz czas już wyjść naprzeciw barona.


V.
ODYSEA DOSTOJNGO BARONA.

Może nadszedł teraz już czas powiadomienia naszych czytelników na paru kartkach czem był naprawdę, ten człowiek tak zręczny i tak niebezpieczny, który tak całkowicie zawładnął Gontranem de Presles.
Wielce dostojny i wielce starożytny rodem, Achiles-Tymoleon baron Polart urodził się w 1805 roku, w Paryżu.
Ojciec jego, uczciwy portyer na ulicy Vicille-du-Temple, nazywał się Poulart. Poczciwiec ten w celach filantropijnych dla dobra swych bliźnich używał licznych chwil wolnych, które mu zbywały od obowiązków jego urzędu.
Reperował on z sumiennością, godną największej pochwały, przetarte łokcie u ubrań znoszonych lub głębie spodni nadwerężonych długiem tarciem, które w części przeszły już w stan gipiury.
Nie możną było o nim powiedzieć wprawdzie wraz z poetą:
»Pod jego szczęśliwą dłonią, miedź zmienia się w złoto!...«
Ale miało się prawo wykrzyknąć coś podobnego, z małą modyfikacyą tylko:
»Pod zręczną jego ręką, stare sukno zamieni się w nowe.«
W zamian za tę pracę, niemniej użyteczną jak skromną, Poulart zadawalniał się jak najskromniejszem wynagrodzeniem.
Ten portyer żył szczęśliwy w swej loży przy ulicy Vicille-du-Temple, w towarzystwie swej małżonki niemniej brzydkiej, jak słynnej ze swych cnót prywatnych i kulinarnego talentu. Nikt w całej dzielnicy nie mógł rywalizować z Eudoksyą Poulart w przyrządzaniu zupy z kapusty i porów, w wykończenia jej kotletów lub potrawce z królika.
To wzorowe małżeństwo miało jedną tylko ambicję, odrodzenia się w progeniturze na jej obraz stworzonej.
Po długiem oczekiwaniu to tak uprawnione życzenie zostało wreszcie wysłuchanem. Dziecię płci męzkiej przyszło na świat.
Poulart, który gdyby nie był został portyerem, byłby został żołnierzem i który nieraz manewrując igłą, marzył z rozkoszą o wojennem rzemiośle, dał potomkowi swemu bohaterskie imiona Achilesa i Tymoleona i pełen ambitnych dla swego syna zamysłów, zamierzał go wykierować na coś nadzwyczaj dystyngowanego, bądź to na kapitana kawaleryi, bądź adwokata, bądź aktora, bądź wreszcie zamożnego kupca.
Między czterema temi pozycyami, jednako ponętnemi, umysł Poularta chwiał się niezdecydowany.
Poczciwiec wiedząc zresztą, że świetna edukacya prowadzi do wszystkiego, posłał Tymeleona Achilesa do szkoły miejskiej, skoro tylko doszedł szóstego roku.
Tryumf to był niesłychany dla ojcowskiego serca, skoro się okazało, że dziecko niezwykłemi obdarzone jest zdolnościami.
W ósmym roku młody Poulart umiał czytać i pisać; w dziesiątym umiał jak z nut wszystkie cztery działania.
Dodajmyż jeszcze, że najżywsza jego sympatya koncentrowała się na jednej z nich: na odejmowaniu.
I tę sympatyę gorącą miał Tymoleon Achiles zachować przez całą już resztę życia.
W jednym z domów sąsiednich temu, w którym sprawowali swe rządy małżonkowie Poulart, istniał sklep korzenny.
Właściciel tego sklepu, uwiedziony żywą, bystrą, inteligentną fizyognomią chłopca, ofiarował się rodzicom, że go zabierze do siebie i ćwiczyć będzie do handlu.
Ojciec rad był tej propozycyi, urzeczywistniała ona bowiem jedną z czterech najdroższych jego nadziei.
Dziecko, wówczas dwunastoletnie, przypasało modny fartuch i pracowało, dopomagając innym czynnie ale bez entuzjazmu w sprzedawaniu świec, mydła, migdałów i śliwek.
Trzeba tu dodać, chcąc być wiernym historykiem, że ostatnie dwa artykuły handlu oceniał młody Poulart wielce, wprawdzie tylko jako konsument, że w nocy pod zamknięciem wyprawiał sobie prawdziwe uczty z towarów kolonialnych i że w sienniku, na którym sypiał, poszukawszy dobrze, znalazłoby się z parę butelek wina, anyżówki i innych gorących napojów.
Póty dzban wodę nosi, póki się ucho nie urwie.
Pewnego dnia korzennik spotrzegł, że Tymoleon-Achiles w jego magazynie sprawiał więcej szkody, niż cały legion sporych szczurów, obdarzonych dobrym apetytem.
Wziął za ucho przyszłego negocyanta i odprowadził go do portiera-krawca, mówiąc:
— Oddaję ci, twego gałgana syna; gdybym go jeszcze przez rok u siebie potrzymał byłbym zrujnowany z kretesem. Strzeż go się pan! zanadto lubi likiery, migdały i śliwki! Z niego nic dobrego nie wyrośnie.