Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/224

Ta strona została przepisana.

Eudoksya płakała.
Poulart irytował się, unosił.
Tymoleon-Achiles został obity.
We dwa dni później portier-krawiec przebaczył dziecku.... Cóż chcecie! Ojciec jest zawsze ojcem. Począł szukać nowego miejsca, a zbyt gorliwy amator kolonialnych przysmaków, został przyjęty do drogisty na ulicy Verreris.
Rzeczy szły bardzo dobrze przez czas niejaki; potem zwolna dziecię poczęło się zamieniać w podrostka, to jest bohater nasz dosięgnął szesnastego roku życia; miał wtedy figurę i siłę dziewiętnasto do dwudziesto-letniego mężczyzny.
Wtedy poczęły się budzić w nim nowe instynktu, namiętności dotąd nieznane i to z niepomierną energią.
Tymoleon-Achiles tak samo jak ustąpił bez wahania i oporu przed pokusami łakomstwa dziecięcego, tak samo poświęcił teraz wszystko nowym swym żądom.
Ładne dziewczęta i towarzysze zabaw zastąpili w zupełności i z najlepszym skutkiem migdały i śliwki.
Młody Poulart nie miał dość pieniędzy, by zaspokoić wydatki wesołego życia, które pędził skoro ukończył pracę dzienną.
Nie uważał nic słuszniejszego nad to, by na ten cel pożyczać z kasy drogisty, pożyczka była tem łatwiejszą, że w nieobecność właściciela, Tymoleon-Achiles zajęty bywał sprzedażą i odbierał pieniądze.
Pierwsze pożyczki były skromne.
Przeniewierzający się subjekt brał od czasu do czasu cokolwiek drobnych; rzadko kiedy dochodził do pięciofrankówki.
Zwolna to umiarkowanie wydało się jemu samemu śmiesznem wysoce; pożyczki jego stawały się coraz częstsze i sumki ich poczęły się zaokrąglać.
Mimo to jednak drogista, pełen ufności w uczciwość swego urzędnika, nie podejrzywał jeszcze niczego.
Nie dziwiły go nawet małe deficyta, które czasami spostrzegał w kasie.
— Musiałem się pomylić, — mówił sobie.
I nie zastanawiał się nad tem bliżej.
Ale w miarę powodzenia, rosła odwaga początkującego oszusta; powodzenie upajało go, czyniło nienasyconym i niebawem też zapomniał wszelkiej ostrożności.
Tymoleon-Achiles, któremu pryncypał często powierzał inkasowanie rachunków na mieście, uważał za wielce dowcipne przywłaszczenie sobie należności niektórych faktur.
Schował pieniądze do kieszeni i utrzymywał, że dłużnicy nie popłacili i że zachowali rachunki, od których on tylko oddarł pokwitowania.
Tak szły rzeczy przez pewien czas, dość długo nawet, bo przez przeciąg kilku miesięcy, sprzeniewierzenia rosły coraz więcej i sumy utajone tworzyły zwolna istną lawinę, co urasta z drobnej początkowo garstki śniegu. Aż nagle pewnego dnia drobna okoliczność, którą opóźnił traf tylko, to jest po prostu przez zobaczenie się pryncypała z tym, którego uważał za swego dłużnika, otworzyło kupcowi oczy na smutną rzeczywistość. Skoro raz lont się zajął, wybuchnęła mina.
A wybuch to był okropny.
Drogista w pierwszym zapale gniewu, chciał wydać Tymoleona-Achilesa w ręce sprawiedliwości i stawić go przed sądami przysięgłych, za nadużycie zaufania i podstępną kradzież.
Ale syn portyera był już skończonym komedyatem.
Rzucił mu się do nóg, wylewając łez strumienie, miał na rozkazy cały zasób wymownych frazesów, umiał użyć próśb i zaklęć, którym nie sposób było się oprzeć, mówił o swej młodości, o pokusach, którym uległ bez zastanowienia się, o wyrzutach sumienia, o swych dobrych postanowieniach na przyszłość.
Dość, że drogista, poczciwy człowiek, wzruszył się, dał się zmiękczyć i zezwolił, jeśli już nie na zatrzymanie swego komisanta, to przynajmniej na to, by go nie kazać przyaresztować.
Zsumowawszy mniej więcej przypuszczalną kwotę, zabranych przez Tymeleona-Achilesa pieniędzy, odprowadził tego ostatniego do ojca, nie trzymając go na ten raz już za ucho ale za kołnierz.
— Ananas syn pański, — przemówił do portyera-krawca, — jest łotrem i oszustem, który mi skradł do ośmiuset franków... Powinienem był zaprowadzić go do cyrkułu, ale miałem miłosierdzie nad wami, którzy jesteście uczciwymi ludźmi. Oddaję go wam.... róbcie sobie z nim co chcecie, tylko gdybyście dla niego znaleźli miejsce, nie powołujcie się na mnie....
I wyszedł Matka padła na kolana w kącie loży, załamała ręce i szlochała jak Magdalena.
Ojciec przez chwilę zaabsorbowany, osłupiały, otrząsł się, chwycił za miotłę i skoczył do syna z groźnym giestom: Tymoleon-Achiles zajął pozycyę obronną i zawołał zuchwale:
— Precz z łapami i miotłą, jeśli łaska!... Ja się bić nie dam, słyszysz tato!...
— Nieszczęśliwy!... hańbisz moje nazwisko!...
— Nazwisko Poulart!... i bez tego co mi to nazwisko, piękne nazwisko, tato!... Na twojem miejscu nie dbałbym o nie zupełnie!...
— Nędzniku! jak ty skończysz?...
— Tego nie wiem, tato, ani ja ani ty....
— Zajdziesz na szubienicę!