Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/226

Ta strona została przepisana.

tak nazwanych przez niego »przemysłowców«, jak zbieraczy łebków od cygar, przekupniów kontramarek i tp., poczuł, że budzi się w nim namiętna, niepohamowana ambicya, wytworzona dzięki, czytaniu »Gazety sądowej« i innych prawniczych dzienników, które pochłaniał w jednym z szynków, dokąd przybywały już one z dziesiątej może ręki.
Kiedy Tymoleon-Achiles czytał te opisy wielkich oszustw, które częstokroć wyglądają jak niewydany rozdział »Gik-Blasa«, kiedy czytał dzieje zdumiewających wyzyskiwaczy, którzy dzięki zręcznie przybranemu nazwisku, tytułowi szumnemu i czerwonej wstążeczce zagranicznego orderu u butonierki i niesłychanej pewności siebie, znajdowali sposób prowadzenia przez ciąg lat całych egzystencyi niemal książęcej, otoczeni całym zastępem dworaków i całym przepychem zbytku, olśniewając tłum ciemny i biorąc w dani czołobitne pokłony od tych, których oszukiwali, czuł, że mu bije serce; oczy mu błyszczały zapałem, entuzjastyczne współzawodnictwo budziło się w nim; uderzał się wówczas dłonią w czoło z gestem umierającego Chénier’a, i szeptał:
— I ja, i ja czuję tu coś....
Ale na to, by się wznieść w regiony produkcyjnego oszustwa, brak mu było punktu wyjścia.
Nie wyrośnie w to byłe kto, zwłaszcza gdy ma zatłuszczony kaszkiet na głowie, podartą bluzę na grzbiecie i bose nogi w dziurawych trzewikach....
Przypadek przyszedł młodzieńcowi w pomoc.
Zaprowadzony do cyrkułu za to, że w jakiejś przedmiejskiej garkuchni zjadł obiad za trzydzieści sous, którego nie miał czem zapłacić, Tymoleon-Achiles skazany został przez sąd na sześć dni aresztu.
Po za więziennym zamkiem zrobił on znajomość z jednym z tych ludzi, którzy się tytułują agentami, a których mroczna egzystencya, mogłaby dostarczyć, Balzakowi tematu do wspaniałego dzieła.
Ten ów agent zajmował się wszelkiego rodzaju wątpliwemi operacjami, jak np.: eskontowaniem, gdzie lichwa przechodziła procent czterysta za sto, użyczaniem a raczej sprzedawaniem swego podpisu, aby nim poprzeć weksle tak zwane przyjacielskie kupców, będących na progu bankructwa, nakoniec udzielaniem w swym charakterze prawnika porad tym, którzy wzywali jego doświadczenia celem nią wejścia w zbytnią z prawem kolizyę.... Poprzestaję na tem, nie tykając innych jeszcze większych!...
Dobry pozór, który Tymoleon-Achiles zachował nawet pod łachmanami, które go okrywały i który tem więcej uwidoczniło i podnosiło otoczenie zwykłej więziennej zwierzyny, odrazu podbił dlań agenta.
Wdał się w długą rozmowę, ze swym współtowarzyszem kozy; zauważył w nim sporą inteligencję i gorące pragnienie wybicia się bądź co bądź na wierzch. Aspiracye te naszego bohatera natężały do tego gatunku, które aferzysta zrozumieć mógł lepiej niż każdy inny.
— Czy umiesz czytać? — spytaj młodego więźnia.
— Czytać, pisać i rachować, a nawet nawet mam ładne pismo.
— W jakim wieku jesteś?
— Mam lat ośmnaście.
— Rodzina?
— Odumarła mnie... nie mam nikogo z krewnych na szerokim świecie.
— Młodzieniec uważał za pożyteczne dla siebie kłamstwo.
— To zależy.
— Od czego?...
— Od mniejszej lub większej dobroci miejsca któreby mi ofiarowano.
— Czegóż życzyłbyś sobie?
— Mało robić a dużo zyskiwać.
— Do dyaska!... widzę, że masz jasne poglądy mój młodzieńcze!
— O! alem ja nie powiedział jeszcze wszystkiego....
— Cóż więc jest jeszcze?
— Musianoby mi ofiarować zajęcie dystyngowane, i, dające mi sposobność, stykania się z wyższemi sferami, do których czułem zawsze pewien pociąg, pewien gust wrodzony... chciałbym być ubrany jak elegant, jak lowelas, boć dość już długo włóczyłem fartuch, bluzę i łachmany po paryzkim bruk. Chciałbym następnie uważanym być za równego a bynajmniej nie za podrzędną osobistość, za subaltera przez tego, który mi da to, zajęcie.
— Wiesz co, chłopcze, że ty wcale ładnie sobie ścielesz gniazdko!... — zawołał aferzysta z pewnym rodzajem zachwytu.
— Do licha, toć nie zapomniałem jeszcze przysłowia: «jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz«. A ja lubię spać wygodnie.
— I masz wszelką racyę!... Stanowczo podoba mi się bardzo i, masz mój chłopsze przyszłość.
— I ja tak sądzę, kochany mój panie.
— Krótko mówiąc, zatrzymam do twej dyspozycyi miejsce, — całkowicie zgodne z twoim progranieniem.
— Czy mówisz pan na seryo?
— Nie żartuję nigdy.
— Jakież byłyby moje zajęcia?
— O, mój Boże, niemal nic do roboty, trochę przepisywać na czysto przez godzinę, dwie najwyżej, od czasu do czasu położyć podpis na odwrotnej stronie stemplowego papieru, reszta czasu nąjkompletniej swbodna, z warunkiem uczęszczania do kawiarń, restauracyi i piwiarń.
— Dotychczas, wszystko przypada jak najdoskona-