Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/231

Ta strona została przepisana.

Dziesięć grubych tomów nie wystarczyłoby nam do spisania wszystkich awantur barona przez czas długich jego peregrynacyi po Belgii, Niemczech, Włochach etc.
Miał on powodzenia różnego rodzaju.
Karty i miłość sprzyjały mu jednako i niejednej z jego miłosnych przygód pozazdrościłby mu człowiek uczciwy.
Trzebaż dodawać, że gdziekolwiek był, żył zawsze wystawnie, wszędy zaś nietylko nie nadszarpnął swego kapitału, ale przeciwnie, zwiększał go znacznie.
Baron bywał we wszystkich wodach, zdrojowiskach, wszędzie gdzie ludzie bawią się i grają. Wyniosła jego postawa, staranne acz niegustowne tualety a przedewszystkiem dobrze napełniony pugilares, służył mu za rekomendacyę.
Tu i owdzie udało się czasem baronowi wcisnąć w dobre towarzystwo i jeśli w niem nie nabył manier światowego człowieka, to przynajmniej pozbył się części dawnych szynkownych nawyknień; zmniejszyła się niezmierna trywialność wyrażeń, tak, że kiedy po dziesięciu latach powrócił do Francyi ze swym majątkiem i baronią, był zmienionym nie do poznania, tak pod względem fizycznym jak moralnym.
Młodzieniec zamienił się w dojrzałego i poważnego człowieka, komisyoner handlowy ustąpił miejsca szlachcicowi, tak, że nawet Jan Ludwik Bonnisens sam byłby niemało miał trudu w doszukaniu się w baronie Polart czegoś z dawnego Poulart’a, z którego niegdyś zrobił swego ucznia i pomocnika.
Baron zainstalował się naprzód w Paryżu, z odpowiednią dla tak ważnej osoby okazałością.
Najął ładny apartament w entresolach, przy ulicy Taitbout....
Trzymał konia i kabriolet... Grooma....
Jadał w Café Anglais, z którem sąsiadował.
Nikt nie mógł wymienić jego metresy en titre.
Zbytecznem byłoby mówić, że baron, przywykły do egzystencyi czynnej, pełnej intryg, znudził się bardzo prędko życiem kompletnie bezczynnem, które prowadził od czasu powrotu do Francyi.
Jak generała, który pozyskał sobie wszystkie stopnie na polu bitwy, paliło go pragnienie nowych walk. Wprawdzie nie przestał nigdy oszukiwać w karty, ale było to zbyt marne i niewystarczające zajęcie dla jego żarliwości.
Z jednej strony pozycya jego była zbyt dobrą, ażeby mógł bez jawnego szaleństwa kompromitować ją jakiemiś hazardownemi entrepryzami.
Tzeba mu było za jakąbądź cenę lawirować tak, by nie ściągnąć na siebie zbyt jasnowidzącego wzroku królewskiego prokuratora.
Najmniejsza wzmianka z policyi poprawczej, a licho wzięłoby i baronię i ładnie brzmiące nazwisko.
A Achiles baron de Polart nie miał bynajmniej ochoty odnaleźć się dawnym Poulart’em!
Wtedy to powziął on myśl urzeczywistnienia wspaniałego pomysłu, niezmiernie prostego, który nieraz przychodził mu był do głowy podczas jego podróży za granicą.
Chodziło tu tylko o spekulowanie na ludzką głupotę i na próżność swych bliźnich.
Baron znał do tyła serce ludzkie, że wiedział dobrze, iż tam gdzie w grze jest próżność, skąpstwo nawet staje się rozrzutnem i przestoje liczyć.
Na tym to fundamencie Achiles de Polart postawił podwójną budowę.
Naprzód agencyę, którą zatytułował »Kolegium heraldycznemu«.
Potem drugie biuro, które otrzymało nazwę: »Korespondenta europejskich kancelaryj«.
Czytelnik nasz odgadł zapewne, że oba te biura były po prostu dwoma kramami, w których sprzedawały się artykuły, dotychczas nie stanowiące jeszcze przedmiotu handlu.
Kolegium heraldyczne, obsługiwane przez jakieś pól tuzina biedaków, sprzedawało pargaminy i genealogie. Pierwszy lepszy mieszczanin, przychodzący tam, znajdował za odpowiednią cenę przodków całe szeregi; dostarczano mu herb barwny, a jeśli tylko okazał gotowość zapłacenia wszystkiego wedle wartości, podejmowano się dowieść jak na dłoni jemu samemu, że rodowód jego domu gubi się gdzieś w zamierzchłych czasach Merowingów.
Wszystko to czyniło się tak zręcznie, że mieszczanin odchodził zachwycony i przekonany głęboko o swem szlacheckiem pochodzeniu.
Kantor osobny w Kolegium heraldycznem zajmował się sprzedażą artykułu familijnych portretów.
Znajdowałeś tam zawsze kolekcyę najrozmaitszych przodków do wyboru, wszelkiej kategoryi na wielce autentycznie podrapanych płótnach, w ramach o niezaprzeczenie poczerniałych złoceniach.
Można tam było po oznaczonych cenach zakupić prapradziada zakutego w stalowy pancerz lub okrytego purpurą pierwszych prezydentów w parlamencie, wedle tego czy miało się ochotę należeć do takiej czy do owakiej rodziny.
Malarz gruntowy malował na poczekaniu w jednym z rogów portretu herb nabywcy.
Prosty szlachcic sprzedawał się za dwadzieścia pięć luidorów.
Członek rady, tysiąc franków.
Pierwszy prezydent, tysiąc pięćset.
Marszałek Francyi dochodził do dwóch tysięcy.
Szczerze mówiąc, nie były to zbyt drogie ceny i wielu ludzi było tegoż samego co my zdania.
Dwaj wędrowni komisanci inteligentni obiegali prowincyę na rachunek barona Polart, zakupując wszę-