Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/232

Ta strona została przepisana.

dzie stare płótna i staroświeckie ramy złożone gdzieś do lamusa lub na strych przez posiadaczy, a obrazy te i ramy kolegium heraldyczne sprzedawało następnie z zyskiem po tysiąc od sta.
Jak widzimy nie zgorsza to był spekulacya.
Rezultat Korespondenta kancelaryjnego okazywał się świetniejszym jeszcze i daleko intratniejszym, co zrozumieć łatwo jeśli zważymy, że biuro to kładło bajeczne ceny na swe usługi, a jeszcze trzeba je było prosić bardzo o oddanie takowych. Kolegium heraldyczne sprzedawało szlachectwo. Korespondent sprzedawał tytuły i ordery.
Baron Polart postarał się o stosunki za granicą z kilku kancelaryami małych państewek, których chudy budżet podsyca w części sprzedaż żółtych i niebieskich wstążeczek a nabywając od nich znaczną ilość tego towaru, zyskiwał dla siebie znaczny rabat, nie licząc tego, że sprzedawał za pięć i sześć tysięcy franków to, co sam kupił za sto talarów.
Pana Polart odwiedził pewnego dnia pewien dziennikarz mocno już udekorowany, który przecież nim chciał być więcej, niż płacąc jednak za te odznakę.
Na żądanie swe, objawione w najprostszej formie, baron Polart odpowiedział mu:
— Możemy się porozumieć... Zróbmy zamianę. Ja dam panu łokcie wstążeczek wszelkich kolorów pan użyczysz mi swego wpływu... czy dobrze?
— Ręka... Czegóż więc możesz pan sobie życzysz?
— Co mi pan możesz ofiarować?
— Może chciałbyś pan koncesję na ziemię w Algierze?
— To wcale dobra myśl i przyjmuję...
Nazajutrz dziennikarz zaprowadził barona Polart do ministeryum spraw zewnętrznych.
Po upływie miesiąca otrzymał on zawiadomienie, że przyznano mu znaczną koncesję.
Na adresie oficyalnego listu tytuł barona jaśniał wielkimi literami wspaniale.
Syn portyera z ulicy Tielle-du-Temple zatarł ręce.
— To — pomyślał — jest już poniekąd tytułem szlacheckim, o tyleż ważnym przynakmniej jak te, które ja sprzedaję... a nic mnie on nie kosztował, przeciwnie...
W trzy dni później, puścił się w drogę do Tulonu, aby tamże wziąść na statek, odchodzący do Algieru i tam obejrzeć owe ziemie nadane mu koncesyą.
W Tulonie stanął w Hotelu Marynarki Królewskiej i przy table d’hôte zrobił znajomość z Symeonem, który wprowadził go Klubu przemysłu i sztuki.
Resztę już wiemy.

VI.
W ZAMKU

Pozostawiliśmy wicehrabiego Presles, zamierzającego wyjść na spotkanie szacownej osobistości, która trzymała go w tak absolutnej zależności, a której krótką, ale dokładną biografię podaliśmy w poprzednim rozdziale.
Gontran opuścił więc zamek i podążył pieszo ku bramie parku szeroką aleją drzew stuletnich.
W połowie drogi mniej więcej spotkał się z najętą karetą, ciągnioną przez parę najlepszych koni, jakie udało się dostać w Tulonie.
Stangret zatrzymał konie, zobaczywszy Gontrana.
Ten ostatni zbliżył się do drzwiczek i uścisnął obie ręce barona, które tenże wyciągał ku niemu, wołając:
— A kochany wicehrabio, jakżem szczęśliwy, że cię widzę... Czy chcesz, abym tu zsiadł, czy też zechcesz siąść ze mną?...
— Zejdź pan jeśli ci to nie sprawi kłopotu — odparł Gontran — Przybyłeś pan wcześniej i mamy dość czasu jeszcze na przybycie do zamku w porze obiadowej....
Pan de Polart opuścił powóz i wziął pod ramię Gontrana.
Szli tedy tak razem tą samą drogą, która przed chwilą przebywał Gontran sam i i nigdy chyba dwaj serdeczniejsi przyjaciele, dwaj bracia, uwielbiający się wzajemnie nie okazywali sobie więcej wzruszającej serdeczności.
— Istotnie — mówił baron, — wierzaj mi, że niezmiernie trudno mi będzie opuszczać waszą piękną Prowancję, mój kochany Gontranie! Nie umiałbym ci powiedzieć, do jakiego stopnia stałeś mi się potrzebnym... Nie umiałbym dziś już obyć się bez ciebie i godziny wczorajszego dnia wydawały mi się nieskończenie długiemi, dla tego że ciebie nie było....
— Wierzaj mi kochany baronie — odpowiadał, — że czuje dla pana sympatyę conajmniej równą tej, którą w nim budzę.
— Zbyt by mi przykrem było, gdybym musiał o tem wątpić, a jednak trzeba nim się będzie rozstać... Moja obecność w Afryce jest nieodzowną, trzeba mi być tam, by pod moim nadzorem rozpoczęto prace esploatacyjne w olbrzymich koncesyach, które rząd mi nadał....
— I czy zamierzasz pan wyjechać niezadługo?
— Bardzo niedługo, niestety....
Baron westchnął.
Gontran uważał za właściwe westchnąć uniżono.
Po chwili milczenia rozpoczął znów pan Polart...
— Ale wiesz pan co, przychodzi mi coś na myśl...