Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/233

Ta strona została przepisana.

— Co takiego — spytał wicehrabia.
— Tak, tak przychodzi mi urocz myśl do głowy, pomysł genialny i dający się wybornie przeczywistnić....
— Jakiż to?
— Nic pana tu nie zatrzymuje, o ile sądzę.... Gdybyś tak zechciał towarzyszyć mi do Afryki.... No cóż co pan mówisz o tem?...
— Mówię... mówię... — wybąknął Gontran zmięszany.
— Czyżby przypadkiem, myśl tej uroczej wycieczki miała cię niezachwycić, wicehrabio?...
— Tak nagła propozycja zastaje mnie nieprzygotowanym....
— Co pan chcesz, wszystkie dobre pomysły przychodzą zazwyczaj tak nagle.... Jesteś myśliwym?
— Oczywiście....
— Mielibyśmy tam wspaniałe polowanie..... Zwierzyny pełno... wszystko tam znajdziesz, począwszy od kuropatw aż do dzików, od królików do lwów... nie licząc już pięknych żydówek i brunatnych Maurytanek.... A cóż, czyś pan już zdecydowany... czy jedziesz ze mną?...
— Ależ....
— Nie ma żadnych ale.... Musisz pan jechać.... Pojedziesz... chcę tego bezwarunkowo.
Ostatnie słowa wymówione zostały ze śmiechem w akcencie żartu, ale Gontrana nie złudziło to bynajmniej... z pod aksamitnej rękawiczki czuć było uścisk żelaznej dłoni pana Polart.... Nie prosił on, ale nakazywał.
Znać było, że to pan i niewolnik i że jakąkolwiek byłaby wola pana, niewolnik musi się jej poddać.
Wicehrabia nie odpowiedział, też nic i spuścił głowę, by ukryć rumieniec.
Pan Polart podjął znowu:
— Mówmy o czem innem.... Z kimże będę dziś obiadował?...
— Będziemy najzupełniej w gronie rodzinnym, ojciec mój, szwagier i dwie siostry....
— Nikogo obcego?
— Nikogo.
— Jakto! Nawet i ci panowie, których tu zastałem wówczas nie będą obecni... ci panowie co to mi się tak niepodobali... ten pan z orderem i ten drugi młody....
— Wiem już o kim pan mówisz.... baron de Labardès i hrabia Raul de Simeuse.
— Otóż to... czy ich nie będzie?
— Nie.
— Tem gorzej!
— Dla czegóż to?
— Ponieważ zamierzałem być specjalnie dla nich nieuprzejmym.... Nakoniec to przecież tylko zapewne rzecz odwleczona. A powiedz mi kochany wicehrabio, czy też będę dziś uprzejmiej przyjętym jak wówczas kiedy mnie im przedstawiał. Uprzedzam cię, że jeśli zobaczę się pośród niechętnych twarzy, uważać to będę za rzecz wysoce niesmaczną. Skoro mnie zapraszają, należy mnie przecież przyjąć z oznaką jakąś z jakąś szczególną uprzejmością, chociażby tylko przez wzgląd na ciebie, a gdyby miało być inaczej nie krępowałbym się ani trochę w okazaniu mego zdziwienia.
Gontran czuł, że mu się prężą wszystkie nerwy, zdawało mu się, że chyba muszą się zerwać. Nieokreślony począł go ogarniać niepokój.
Mimo to jednak odpowiedział z uśmiechem:
— Bądź spokojny, kochany baronie, zobaczysz dokoła siebie same tylko uprzejme twarze i będziesz zadowolnionym w zupełności z przyjęcia.
— Skoro tak, a więc wszystko idzie jak najlepiej w tym najpiękniejszym ze, światów.
W tej samej chwili obaj towarzysze, z pozoru sądząc, obaj przyjaciele, weszli w dziedziniec zamkowy, co przerwało tok ich rozmowy.
Brakowało jeszcze kilku minut do szóstej.
Gontran, prowadząc przez przedsionek i salę wstępną swego gościa do salonu czuł wzrastający niepokój.
Nie miał najmniejszej w gruncie rzeczy pewności, by przyjęcie jakiego miał doznać baron, było uprzejmem lub choćby tylko grzecznem.
Kto wie czy Dyanna, a nawet Jerzy nie zechcą przygasić go swym pogardliwym chłodem, owym milczącym afrontem równie bolesnym i jednak raniącym jak obelga bezpośrednia!
W takim razie rezultat zaproszenia, uzyskanego z takim trudem mógłby stać się dlań opłakanym prawdziwie. Baron śmiertelnie dotknięty nie cofnąłby się przed skandalicznym wybuchem, którego pierwszą konsekwencyą byłoby zgubienie Gontrana.
Lokaj wicehrabiego stał u drzwi salonu.
Zaanonsował głosem donośnym:
— Pan baron Polart.
W salonie były tylko trzy osoby: generał, Dyanna i mąż jej.
Generał nawpół leżąc, siedział w swym wielkim fotelu.
Jerzy i Dyanna rozmawiali w zagłębieniu jednego z okien salonu.
Gontran podprowadził naprzód barona do swego ojca.
Stan zdrowia pana Presles nie uległ od wczoraj żadnej zmianie.
Odpowiedział na ukłon barona wpół podniesieniem się z fotelu i machinalnie wymówionemi słowy.
— Witam pana....
Dyanna i Jerzy podeszli ku gościowi.
Pan Polart z kolei złożył im ukłon.