Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/234

Ta strona została przepisana.

To czego się lękał Gontran nie urzeczywistniło się bynajmniej.
Dyanna zbyt wiele miała znajomości świata, posiadała zresztą zbyt wiele taktu, aby nie pojąć, że gość, kimkolwiek byłby ma prawo być traktowanym jak gość skoro przychodzi za zezwoleniem tych, którzy go przyjmują.
To też zachowanie jej wobec barona było bez zarzutu i miała dość siły, by zamknąć w sobie i nie okazać niczem na zewnątrz odrazy i pogardy, którą dlań czuła.
Jerzy najzupełniej szedł za przykładem żony i baron urastał w pychę, pewnym będąc, że wreszcie poczynano tu cenić jego wartość.
Po wymianie pewnej liczby tych komunałów, które są zdawkową monetą rozmowy tych, co nie ma ją sobie nic do powiedzenia nastała cisza.
Pan Polart uprowadził Gontrana w jeden róg salonu, pod pozorem, że chce go wypytać w przedmiocie przepięknego obrazu pendzla Luca-Giordano, wyobrażającego tryumf Amfitryona i ukazując mu okiem generała wciąż wyciągniętego w fotelu nieruchomie z obwisłą wargą z wzrokiem utkwionym w jeden punkt, spytał go:
— Co jest pańskiemu ojcu?... Czy popadł w zdziecinnienie?...
— Nie, — odpowiedział Gontran; — od czasu do czasu wszakże podlega napadom onieprzytomnienia. Dzisiejszy trwa już od dwóch dni....
— A! do dyabła!... A skoro to go omija?...
— Możnaby powiedzieć, że wówczas jakby się zbudził ze snu: umysł jego staje się najzupełniej jasnym, trzeźwym; ale tak czy owak pamięć zawodzi go już zawsze.
— Przewybornie, — pomyślał baron, — dobrze i to wiedzieć.... Może bliżej jestem, niż sądziłem dziś rano, moich pięćdziesięciu tysięcy talarów, które mi winien jest ten kochany wicehrabia....
Kiedy tak pan Polart formułował w myśli te uwagi, drzwi się otwarły i Blanka de Presles wbiegła do salonu.
Młoda dziewczyna nie wiedziała nic o tem, że ktoś obcy miał być na obiedzie i w pierwszej chwili nie spostrzegła zupełnie barona.
Była całkowicie biało ubrana; piękne jej jasne włosy w nieładzie, otaczały dwoma wpół rozplecionymi warkoczami jej twarzyczkę, którą długa po parku przechadka owiała prawdziwie majowej róży rumieńcem. Kapelusz ogrodowy z ryżowej słomki, przybrany prostym węzłem z aksamitu, zawisł na jej ramionach zaledwie podtrzymywany rozwiązującemi się wstążkami.
Przebiegła salon lekko jak sarenka, jak ondyna ślizgająca się po gładkiej powierzchni jeziora i przyklękła przed generałem, nadstawiając mu czoło do pocałunku:
— Dzień dobry, tato... uściskaj twoją kochaną Blankę....
Starzec posłyszał i zrozumiał słowa przez ten głos wymawiane, przez ten głos taki dźwięczny i słodki, który wnosił zawsze żywe acz przelotne tylko światło w ciemność tej nocy, co spowiła jego umysł.
Iskierka jakaś zaświeciła w przyćmionym jego wzroku.
Drżące wargi złożyły się do uśmiechu i niby posłuszne jakiejś nieprzepartej atrakcyi oparły się na czole Bianki, czystem jak listek lilii.
Dyanna postąpiła kilka kroków ku siostrze i wskazując jej tę część salonu, w której stał pan Polart, wymówiła:
— Moje dziecko, nie jesteśmy sami....
Blanka zerwała się jednym skokiem jak spłoszona gazella... z pewnym rodzajem trwogi, zwróciła za siostrą oczy w ukazywanym jej kierunku. I spostrzegłszy nieznajomego sobie mężczyznę z różowej stała się purpurową i jak gdyby skromność jej dziewicza dotkniętą została tem, że oko profana zobaczyło nieład nie jej ubioru wprawdzie, ale jej koafiury, ukryła machinalnie twarzyczkę w obu dłoniach.


II.
WIECZÓR.

Ale trwało to sekundę tylko.
Piękne rączki opadły, skłoniła się zlekka baronowi, który już po raz trzeci giął się przed nią ukłonem z elastycznością, której trudno było podejrzewać nawet w tem grubem ciele.
Następnie Blanka wyszła z salonu, a kiedy doń powróciła po kilku minutach, nieporządek koafiury był już kompletnie naprawiony.
— Słowo barona, — mówił sobie pan Polart, którego olśniewała poniekąd piękność Blanki, — bez zaprzeczenia, jest to najpiękniejsza dziewczyna, jaką spotkałem kiedykolwiek w życiu!...
W tym samym czasie oczy jego szukały wielkiego lustra, w którem postać jego odbijała się od stóp do głowy i zmuszonym był przyznać sobie ku swemu serdecznemu zadowolnieniu, że i on wcale przecież był niczego mężczyzną.
Niebawem oznajmiono, że już obiad na stole.
Pan Polart rzucił się ofiarować ramię Dyannie, która przemogła nadludzkim wysiłkiem uczucie wstrętu i wzgardy, by przyjąć podane sobie ramię.
Blanka poprowadziła generała do sali jadalnej.
Podczas obiadu baron był zupełnie przyzwoitym, a czasami nawet zabawnym w opowiadaniu anegdot oryginalnych, zebranych przez ciąg długich swych podróży.