Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/237

Ta strona została przepisana.

— Pocóż odjeżdżać dziś wieczór?... — spytał Gontran. — Kazałem już przysposobić dla pana apartament na noc dzisiejszą, i radziłbym bardzo, byś go pan zajął.
Młody człowiek spodziewał się odmowy; powiedzmy szczerze: liczył na nią.
Ku wielkiemu jego zdumieniu, baron przyjął zaproszenie to z wielkką ochoczością.
— Zjesz pan tu jeszcze śniadanie przed udaniem się w drogę jutro rano, — dodał wicehrabia.
— Ależ nie... przykroby mi było sprawiać siostrom pańskim tyle ambarasu.... Przeciwnie, zabiorę pana z sobą na śniadanie do Tulonu.
— A więc niech i tak będzie, jak pan sobie życzy?...
— Czy nie zechciałbyś zaprowadzić mnie do pokoju, który uprzejma twa gościnność przeznaczyła dla mnie?...
— Natychmiast.
— Mam jednak zwyczaj przed udaniem się na spoczynek co wieczór czytać jeszcze bodaj stron kilka nim zasnę, a właściwie na to, by zasnąć... Czy nie byłbyś pan tak uprzejmym pożyczyć mi jakiej książki?
— Książki?...
— O! mój Boże, daj pan jakąbądź, pierwszą lepszą.
— Nic łatwiejszego... znajdziem ją nie wychodząc ztąd nawet.
Gontran zapalił świecę i podszedł do etażery z książkami, na której ustawionych było kilkadziesiąt tomów.
Baron przebiegł oczyma tytuły w porządku stojących książek, równocześnie głośno wymawiał nazwiska autorów: Walter Scott, Coopfer, Byron, Wiktor Hugo, Lamartine, Balzac.
I dorzucił z lekkim dąsem:
— Hm, hm! to nie wygląda jakoś zbyt zabawnie!... wołałbym jakiś romans Pigault Lebrun albo Paul de Kocka.... Dziecię Karnawału... La folie espagnole, le Coeu.... Wszystko to takie zabawne, że człowiek może nad tem spędzić wesoło parę godzin.
— Wątpię bardzo, — odpowiedział, śmiejąc się Gontran — abyś pan znalazł w bibliotece Dyanny a nawet w bibliotece ojca te książki, których tytuły tu wymieniłeś.... Kiedym był bardzo młodym, zmuszony byłem je sobie pożyczać z czytelni w Talonie, chcąc je przeczytać... a jeszcze musiałem je kryć dobrze w domu.
— Wreszcie, — odpowiedział pan Polart, — nie opłaci się wybierać... Wezmę pierwszą lepszą i wedle wszelkiego prawdopodobieństwa tem prędzej jeszcze nad nią usnę.
I w rzeczy samej, wziął pierwszy z brzegu1 tom, który stał mu najbliżej pod ręką z pośród szeregu ustawionego na pułce.
— Co to jest? — spytał Gontran.
— Nie wiem, zobacz pan tytuł.
Młody człowiek popatrzał i rzekł:
— Lękam się, żeś pan miał szczęśliwą rękę!... Sceny z życia prywatnego Balzaka.... Nigdym nie mógł doczytać pięćdziesięciu wierszy tego autora, Dyanna utrzymuje, że to prześliczne, ale mnie wydaje się to tak nudne jak deszcz!...
— Ha! co robić: kości rzucone, skorom wziął zostaję przy tem.
Pan Polart i Gontran opuścili szalet i zwrócili