Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/239

Ta strona została przepisana.

by mnie miała znienawidzieć!.. O gdybyż niebo dozwoliło mi raczej umrzeć, niż przechodzi ćprzez podobną torturę!...
Tęgo wieczora, widząc dziwny ten przymus i zakłopotanie młodej dziewczyny, poczuła jak się jej pogłębiają krwawiące rany serca; poczuła trwogę podobną do trwogi konania; zimny pot okrył jej czoło i skronie; oczy jej napełniły się łzami i ulegając namiętnemu porywowi, porywowi nieprzepartemu, rzuciła się ku Blance; ściskała ją, całowała i ściskała znowu na przemiany po niezliczone razy, pieszcząc namiętnie jasną jej główkę i pobladłe nieco policzki.
Blanka nie opierała się temu wylewowi czułości; ale nie oddawała też uścisku za uścisk, ani pocałunku za pocałunek.
Dyanna widziała, że to tylko bierna uległość i chłód lodowaty pięknego posągu.
Pani Herbert zrozpaczoną tą obojętnością nienawistną niemal, której przełamać nie mogła, padła przed córką swoją na kolana i głosem przerywanym łkaniem, które usiłowała powstrzymaj by nie przerwać snu generała, wyszeptała:
— Blanko, moja kochana Blanko, co ty masz przeciw mnie?...
— Nic, moja siostro....
— Z dźwięku twego, głosu, ze sposobu, w jaki mi odpowiadasz, czuję, że to nie prawda!... Blanko, jeśli ci zadałam boleść, widzisz żem przed tobą na klanach, by tylko uzyskać od ciebie przebaczenie.... Ja cierpię, cierpię okropnie, Blanko i błagam Boga, by mi dozwolił umrzeć, skoro ty mnie już kochać nie możesz!...
— Ależ ja cię kocham zawsze, moja siostro... — odparła młoda dziewczyna tym samym tonem jakim powiedziałaby.
Zapewniam cię, że ci bardzo do twarzy w tej sukni....
Jęk przerażenia wyrwał się z drżących ust Dyanny.
— Mówię ci, że cierpię straszliwie!... — wyszeptała.
Błysk przelotny zaświecił w błękitnych źrenicach młodej dziewczyny, która odpowiedziała:
— Czy ty sądzisz, że i ja nie cierpię nad siły?
— Blanko, miej litość nademną!...
— Czyż ty masz ją dla mnie, moja siostro?
— Blanko, gdybyś zażądała odemnie, abym wszystką krew moją oddała za ciebie, kropla po kropli... mówię to w obliczu Boga, który słucha tych słów moich, przysięgam, że nie zawahałabym się ani na chwilę!...
Ramiona młodej dziewczyny podniosły się zlekka niedostrzeżonym niemal mimowolnym ruchem.
— Czy ty mi nie wierzysz?... — wybąknęła Dyanna, zrozpaczona.
— A! co mi mówisz o przelaniu krwi twej ze mnie? — odpowiedziała gorzko Blanka, — wszak: wiesz, że ja, by ci oszczędzić zmartwienia tylko, byłabym za ciebie dała życie.... Umierać za kogoś, czegóż to dowodzi?... Nie twojego życia ja żądam!....
— A czegóż żądasz?
— Tego — byś się zrzekła twej nienawiści względem tego, którego ja kocham. Czyż to jest żądać zbyt wiele?...
Krzyk rozdzierający, zdławiony wybiegł z poza zaciśniętych ust Dyanny.
Nieszczęsna kobieta opuściła ramiona, któremi przyciskała Blankę do swego serca, cofnęła się wstecz o kroków kilka, zachwiała się i byłaby bez przytomności w tył padła, gdyby młoda dziewczyna, przerażona wyrazem śmiertelnego przestrachu, który odmalował się na zmienionej twarzy siostry, nie rzuciła się, by ją podtrzymać i nie posadziła, zemdloną niemal, na fotelu.
Przez kilka minut, wobec tej przerażającej boleści, której przyczynę otaczał mrok nieprzenikniony tajemnicy. Blanka zapomniała o swej urazie.
Z kolei ona okrywała pocałunkami bladą twarz i zamknięte oczy pani Herbert, z których ściekały łzy palące.
Zmoczyła świeżą wodą skronie siostry i otoczyła ją serdecznemi staraniami.
Ale skoro tylko Dyanna powróciła do przytomności i otwarła powieki, Blanka poczuła jak w niej zagasa chwilowe uczucie litości.
— Czy ci lepiej już teraz?... — spytała, przywdziewając napowrót niby pancerz poprzedni chłód marmurowy.
— Tak, drogie dziecko, — wyszeptała Dyanna, — dobrze mi już... dziękuję ci....
— W takim razie już mnie nie potrzebujesz.... więc cię opuszczam.
— Gdzie idziesz?
— Cóż cię to obchodzi, moja siostro?...
I z tą szorstką odpowiedzią, Blanka wyszła z pokoju, pozostawiając Dyannę samą przy śpiącym starcu.
Biedna matka załamała ręce w nieopisanej rozpaczy:
— Skończone już!... ona mnie nie kocha!... skończone!... Nie mam już córki!...


∗             ∗

Pokoje młodej dziewczyny były temi samemi, które pani Herbert zajmowała przed swem zamążpójściem, tym samym, w którym poraz pierwszy przedstawiliśmy naszym czytelnikom tę, którą wówczas nazywano piękną Prowansalką.
Apartament ten położony był na pierwszem piętrze i wszystkie jego okna wychodziły na park.