Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/240

Ta strona została przepisana.

Nic nie zmieniło się w wewnętrznem jego urządzeniu od owego czasu, gdy w nim przemieszkiwała piękna Prowansalka.
Blanka, opuściwszy siostrę, weszła do tego pokoju, którego wszystkie ściany i sufit obite były perską materyą o tle niemal zupełnie białem narzuconem bukietami róż i bluszczowego liścia.
W jednym z rogów, na dywanie białym w purpurowe kwiaty stała toaleta, której weneckie lustro otoczone było ramą z fali koronek.
Kominkowy garnitur w stylu pompadour, wielka sofa i kilka fantazyjnych foteli obitych perską tkaniną uzupełniały umeblowania tego pokoju, który służył zarazem za buduar i gotowalnię.
Na ścianach wisiało kilka akwarel, malowanych niegdyś przez samąż Dyannę, a które dowodziły w niej prawdziwego talentu.
Blanka rzuciła się na sofę, wsparła piękną swą głowę na poduszkach i pogrążyła się w bolesnych rozmyślaniach, pozwalając zawładnąć swą duszą uraganowi myśli pomięszanych i nieraz wprost sobie przeciwnych, który szalał pod jej czaszką.
Młoda dziewczyna usiłowała, ale bez rezultatu, znaleźć prawdopodobne choćby wytłómaczeuie postępowania wobec niej siostry, zgłębiała się z gorączkowym uporem w tajemniczy powód nienawiści Dyanny dla Raula.
Nie znajdowała nic i w męczarniach tych bezowocnych poszukiwań, wiła się, jak się wije człowiek przytłoczony ciężarem okropnej jakiejś sennej zmory. Nagle przyszła jej do głowy myśl, która przejęła ją od stóp do głowy dreszczem, myśl dziwna, zaledwie dająca się pogodzić z dziewiczością moralną, z anielskiem niedoświadczeniem jej życia.
Ale dla tego, kto zna cudowną i dziwną zarazem organizację kobiecego serca, tę jego własność niesłychanej intuicyi, moglibyśmy powiedzieć dar dywinacyjny, który zda się wrodzonym kobiecie, temu wystarczy za tłómaczenie miłość Blanki do Raula, miłość tem silniejsza, że podsycana oporem, na który natrafiała.
Blanka bez wątpienia nie miała pojęcia o znaczeniu, nie zasłyszała może nawet nigdy słowa: wiarołomstwo.
A jednak naraz pośród tych rozmyślań, powiedziała sobie z prawdziwym przestrachem, jak na widok jakiejś potwornej wizyi:
— Czyżby ta nienawiść nie była miłością!...
Zaledwie w jej umyśle zrodziła się ta myśl okropna, a owładnęła już całkowicie duszą Blanki i zapanowała nad nią bezpodzielnie.
Ta myśl w rzeczy samej rozjaśniła, tłómaczyła wszystko, oświecała ona okropnem światłem te dotychczas tak głębokie ciemności.
Dyanna kochała Raula, a nie mogąc przyznać się do tej występnej miłości, kryła ją pod maską nienawiści!
Tak mówiła sobie młoda dziewczyna, daremnie usiłując pokonać własne argumenty i dowieść samej sobie, że przypuszczenia jej były niedorzeczne; daremnie przyzywała na pamięć tysiączne wspomnienia, tysiące dowodów niezmierzonego i wyłącznego przywiązania Dyanny i Jerzego wzajem do siebie, okropne podejrzenie, ohydni powątpiewanie powracało wciąż i Blanka nie mogła obronić się ich nagabywaniom.
Była już blizko dziesiąta wieczorem, kiedy biedne dziecko, złamane moralnie i fizycznie przemocą wyrwało się z tej walki przeciw samej sobie i zadziwiło się spostrzegłszy, że się znajduje w zupełnej ciemności.
Opuściła sofę i skierowała się ku oknu, które otwarła szeroko.
Wiemy już, że noc była przepiękna i że księżyc, zdało się, rozsypał na swój płaszcz błękitu wszystkie brylanty ziemi.
Cała przyroda, zmęczona dziennym ogniem, zdała się odpoczywać pod dobroczynnym wpływem wietrzyku. powiewającego od morza.
Zdala tylko słychać było świst świerszczy, ukrytych w trawie; miłosny śpiew słowika, co się rozsiadł gdzieś pośród krzaków róż laurowych i jaśminów, od czasu do czasu rozlewał się kaskadą tonów i z oddali dobiegał dziwnie rytmiczny odgłos śpiewek prowansalskich rybaków, sterujących swe łodzie na morskich falach.
Kwitnące pomorańcze i bengalskie róże upajającą wonią napełniały powietrze.
To powietrze wonne, odurzające, ta cisza w przyrodzie, te szmery, odgłosy przyciszone, — tajemnicze, ten blask taki blady, słaby a tak łagodny, który spływał z przezroczego nieba, wszystko to razem mówiło o miłości dziwnie zrozumiałym językiem.
Blanka uległa temu wpływowi.
Myśli jej pierzchły, a serce całe pobiegło ku Rautowi.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Zapukano ostrożnie do drzwi pokoju.
Młoda dziewczyna zadrżała i zawołała, że wejść można.
Była to pokojowa, która przyszła przysposobić na noc apartament i rozebrać pannę de Presles.
— Która to godzina? — spytała Blanka, która nie miała jasnego pojęcia o tem, ile czasu upłynęło od chwili, kiedy rozstała się z Dyanną i niesłychanie była zdziwioną, dowiadując się, że to już była dziesiąta.
Młoda dziewczyna odesłała pokojówkę, mówiąc jej, że się rozbierze bez jej pomocy i że nic już potrzebować nie będzie.