Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/243

Ta strona została przepisana.

— Wyrzutów panu, panie Raulu?... a to za co?... i jakiem prawem?
— A więc, pani, nie po raz to pierwszy przychodzę tutaj, gdy już wszystko śpi w zamku.
— Co pan mówisz! pan tu już bywałeś?...
— Tak, pani.
— Często?
— Od niejakiego czasu przychodzę co noc.
— Jak pan wchodzisz?
— Przechodzę przez mur ogrodzenia w tem miejscu, gdzie się osunęło kilka kamieni, które czynią tak łatwym przystęp jak po drabinie. Grube drzewo, którego dolne gałęzie dochodzę do daszku muru, służy mi za schody do zejścia z tej strony....
— No, a wszedłszy do parku, cóż pan robisz?
— Zapewniam się, że cisza jest już zupełną, że nikogo niema i wtedy podchodzę ku zamkowi, starając się iść tak cichym krokiem jak złodziej.
— A następnie?...
— Zatrzymuję się u wstępu do wielkiego tarasu, dochodzącego do przedsionku.
— I tam?...
By odpowiedzieć na to pytanie, Raul zciszył głos jeszcze, a brzmienie tego głosu stało się jeszcze słodszem niż poprzednio.
— I tam, pani, — wyszeptał, — wpatruję się w ostatnie trzy okna fasady zamkowej po prawej stronie... Czasami z poza spuszczonych branek prześwieca tam słabe światełko... widzę, jak się przesuwa wówczas wdzięczna postać... potem światło gaśnie... ale moje oczy poglądają jeszcze i radość jest w mojem sercu....
Gdyby nie ciemność, Raul byłby dojrzał w tej chwili cudny obłoczek różowy, który przysłonił nagle twarz panny de Presles.
Trzy wymienione przez niego okna, należały właśnie do apartamentu Blanki.
Młoda dziewczyna od dawna wiedziała już dobrze, że była kochaną, ale po raz pierwszy w życiu posłyszała słowo miłości.
Po chwili milczenie, Raul podjął;
— Mówię o radości... a przecież... O! pani, gdybyś wiedziała jak od trzech dni jestem nieszczęśliwym.
— Nieszczęśliwym? — powtórzyła Blanka z żywością, która zdradzała najtajniejsze jej myśli — nieszczęśliwymi pan!.. a to dla czego?...
— Czyż pani nie wiesz nic o tem, co się stało przed trzema dniami?...
— O niczem nie wiem, nic mi nie powiedziano....
— Mój najlepszy, mój jedyny przyjaciel, mój ojciec przybrany, przedłożył panu hrabiemu Presles prośbę, od której zależało szczęście lub rozpacz całego mego życia.
— I cóż? — wyszeptała młoda dziewczyna, blada ze wzruszenia, która odgadnęła zaraz jakiego to rodzaju była owa prośba.
— Pan de Presles, z wzruszającą dobrocią odpowiedział, że byłby szczęśliwym, mogąc mnie nazwać swym synem....
— A! mój kochany, mój dobry ojciec! — zawołała Blanka mimowolnie.
— Ale, — ciągnął dalej Raul, — dodał zarazem, że inne jeszcze niż jego zezwolenie było potrzebnem... zezwolenie siostry pani... i że bez tego zezwolenia wszelkie projektu naszego połączenia stawały się niepodobnemu...
— Ależ w takim razie, — wybąknęła Blanka ze łzami w głosie, nie myśląc nawet o tem, że słowa, które miała wymówić, zawierały najzupełniejsze wyznanie, — ależ w takim razie jesteśmy zgubieni!
— Zgubieni!... — zawołał Raul złamany. — Dla czegóżby zgubieni?
— Dla tego, Że nigdy, nie, nigdy moja siostra Dyanna nie zezwoli na nasze małżeństwo, że wreszcie gdyby od niej zależało przeszkodzenie mu, z pewnością przeszkodzi!...
Czy znacie wy coś więcej uroczego nad te słodkie tajemnice młodości i uczucia, które sprawiają, że dwa serca zrozumiały się i oddały się sobie zanim jeszcze usta zamieniły wyznanie lub przysięgę?
Blanka i Raul mówili sobie o małżeństwie! A nigdy nie mówili sobie przedtem o miłości!...
— Blanko, ukochana Blanko moja!... — zawołał młodzieniec, który w swej boleści zapomniał o zwykłem nieśmiąłem poważaniu, — ale cóź ja zrobiłem twojej siostrze i zkąd ta nienawiść, z której powodu już ucierpiałem tyle i której przyczyny dobaduję się nadaremnie?...
— A więc panu nieznaną jest ta przyczyna?... — spytała Blanka.
— Jest ona niewytłómaczoną dla mnie....
— Nie zgadujesz pan nic?... niczego nie przypuszczasz?...
— Po setne razy łamałem sobie głowę, po sto razy doprowadzałem się do gorączki, szukając rozwiązania tego okropnego problematu... zawsze nadaremnie, nie mogłem go znaleźć....
— I ja, jak pan szukam i jak pan nie znajduję....
— Więc i pani wiesz o tej nienawiści?...
— Czy myślisz pan, że i ja z mej strony nie cierpiałam z tego powodu?... Z przyczyny pana, Raulu, Dyanna i ja w tej chwili jesteśmy już nie dwoma siostrami ale dwoma nieprzyjaciółkami.... Masz pan prawo wiedzenia tego, co zaszło między nią a mną w przedmiocie sprawy pańskiej i powiem też to panu.
Blanka opowiedziała szczegółowo panu de Simeuse to, co nam już jest wiadomem.
Zakończyła zaś opowiadanie to temi słowy:
— Teraz maim jedną tylko nadzieję, nadzieja