Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/244

Ta strona została przepisana.

ta spoczywa w panu wyłącznie,.. Idź pan do Dyanny... proś ją, zaklinaj, żeby ci powiedziała prawdę, żeby przed tobą odkryła tajemnicę tej dziwnej odrazy, jakiej doznje dla pana, a która doprawdy zakrawa na szaleństwo... padnij przed nią na kolana, jeśli tego będzie potrzeba, byle wymódz tylko na niej przełamanie tego okropnego milczenia.... Wiedzmyż przynajmniej jakiego nieprzyjaciela mamy do pokonania; jeśli nie, powtarzam panu jesteśmy zgubieni....
— Masz stokroć racyę, kochana Blanko, — odpowiedział Raul, — co żądasz zrobię jutro....
— A ja prosić będę Boga, żeby cię natchnął słowami, które przeniknąć zdołają najtwardsze serca, które potrafią trafić do dusz najbardziej niezgiętych.... A teraz idź, czas już wielki bym powróciła do zamku....
— Czy nie pozwolisz mi towarzyszyć sobie aż do trawnika?...
— Chodź pan....
Po tem długiem sam na sam, najczystszem jakie kiedykolwiek odmalowało nasze pióro, oboje młodzi ludzie opuścili placyk, na którym stał stół kamienny, przeszli zwolna w milczeniu ciemną kasztanową aleję, a przez ten czas cały, ręce ich nie spotkały się z sobą ani razu w tych opiekuńczych ciemnościach.
Po dwa czy trzy razy Blanka stawała nagle, wahając się i nastawiając ucha.
— Co pani jest? — pytał Raul.
— Zdawało mi się, że słyszę jakiś szmer niewyraźny, niby krok lekki tuż obok nas... możem się myliła....
— Tak sądzę, bo inaczej ten szelest byłby zwrócił na siebie moją uwagę, tak samo jak pani... spadający liść lub lot ptaka zbudzonego pośród gałęzi spowodowały pewnie to złudzenie....
Blanka nastawiła ucha znowu, ale już nic nie usłyszała....
Oboje narzeczeni, czemuż nie mieli jeszcze prawa do noszenia tej nazwy? doszli do skraju zarośli.
Między nimi a zamkiem rozciągał się taras jaskrawo oświetlony światłem księżyca, który wzbił się teraz na sam środek nieba.
— Po niedługiego zobaczenia!... — wyszepnęła Blanka, wyciągając rękę do Raula.
— Do niedługiego!... — powtórzył tenże, podnosząc do ust rękę całą drżącą.


X.
DYANNA I RAUL.

Panna de Presles przeszła pospiesznie taras a jej bogi, lekkie jak bogini o której mówi Wirgiliusz, zaledwie uginały w przechodzie trawy operlone rosą.
Raul nie spuszczał jej z oczu aż do Chwili, w której zniknęła we wnętrzu zamku, przesławszy mu giestem przyjazne pożegnanie.
Wtedy dopiero zawrócił i zagłębił się w ciemnym tunelu zieleni, który przed chwilą przechodził był wraz z Blanką.
Szedł wolno z głową pochyloną, przechodząc w myśli najmniejsze wydarzenia i szczegóły poprzednio zaszłej sceny i dzieląc duszę na dwie części, z których jedną oddawał radości, gdy drugą ogarniał niepokój.
Pewność, że jest kochanym darzyła go upajającą, bezgraniczną radością.
Przeszkody, nieprzebyte niemal, mogące wyniknąć ze złej woli pani Herbert, budziły w nim głuchy niepokój.
Jednakże, dzięki temu szczęśliwemu przywilejowi młodości, który każdą rzecz ukazuje dwudziestoletnim oczom w złudnem oświetleniu, mirażu, ogólna suma uroczych nadziei przewyższała znaczenie przewidywania złowróżbne, które nawet po upływie chwil kilku znikły gdzieś zupełnie.
Był to sen uroczy.
Na nieszczęście nie trzeba było długo czekać na przebudzenie.
Zjawisko nagłe, kobieta przybrana w długi biały peniuar, ktrej rysów nie dozwalała rozeznać ciemność, stanęła niespodzianie przed Raulem i zagrodziła mu drogę.
Młody człowiek zdumiony cofnął się o krok wstecz.
— Czy się pan mnie lękasz, panie Simeuse? — spytał zwolna głos smutny, który Raul poznał natychmiast z łatwem do zrozumienia wzruszeniem. Stał on naprzeciw Dyanny.
— Pani, — zawołał, — obecność moja tutaj musi panią zadziwiać... obrażać może..... Pozory obwiniają mnie, ale zaklinam panią: nie potępiaj mnie zanim nie wysłuchasz.
— Nie obwiniam pana bynajmniej, — odparła Dyanna smętną łagodnością, — wiem wszystko, cobyś mi pan mógł powiedzieć... szłam za kochaną moją Blanką mimo jej wiedzy, wiem, że spotkanie jej z panem nie było z góry obmyślone, słyszałam całą waszą rozmowę i mogłabym ją panu powtórzyć....
— W takim razie wiesz pani, że szacunek mój dla twojej siostry równa się mojej dla niej miłości i że nie mam potrzeby rumienić się przed panią za jedno choćby słowo, które wyrwało się z ust moich w ciągu tego długiego widzenia się, które zgotował mi sam tylko przypadek.