Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/245

Ta strona została przepisana.

— Wiem, że pan jesteś człowiekiem serca i honoru, panie de Simeuse, wiem, żeś pan szlachetny i prawy i że każda matka mogłaby uważać się za szczęśliwą, mogąc cię nazwać swym synem.
— Czy to rzeczywiście zdanie pani?... — wybąknął Raul zdumiony.
— To zdanie moje o panu, przysięgam ci.
— Ależ w takim razie ta odraza, którą jak mi się zdawało, doznawałaś pani na mój widok, ta nienawiść, o której panna Blanka była przekonaną i w którą ja sam wierzyłem...
— Ta nienawiść nie istnieje.
— A! niechaj Bóg będzie błogosławionym! — zawołał Raul z tym bezgranicznym zapałem właściwym wierze młodzieńczej, — bo jeśli tak jest, wszystkie obawy moje, wszystkie trwogi pierzchają jak sen przykry!... jeśli tak jest, pani nie będziesz sprzeciwiać się naszemu małżeństwu, które będzie radością i dumą mego życia!...
— Daj pan pokój temu wyrażaniu twych nadziei, które mi rani serce, uzbrój się w silę i odwagę, opancerz twe serce na cierpienie!... połączenie pańskie z Blanką jest rzeczą niepodobną.
— Niepodobną!!! — powtórzył Raul, rażony tym gromem.
— Tak, — odparła pani Herbert, kładąc nacisk z dziwnie nieubłaganą surowością na każde słowo, — tak, niepodobnem ono jest na teraz!... niepodobnem na przyszłość!... niepodobnem na zawsze....
— I pani mówisz, że nie masz dla mnie nienawiści!
— Panie Raulu, jutro pałałeś przyjść do zamku widzieć się zemną... miałeś mnie prosić... zaklinać... rzucić mi się do nóg, gdyby tego była potrzeba.... Wszakże to są własne Blanki słowa.... Pocóż do jutra odkładać rozmowę, którą możemy mieć z sobą zaraz?... Widzisz mnie pan obecnie przed sobą w tym właśnie celu, by ci oszczędzić powolnej i bolesnej męczarni oczekiwania i niepewności.
— Jesteś pani dobrą, — wyszepnął Raul z goryczą, — i raczysz mnie zabijać od jednego ciosu!
— A pan jesteś okrutnym... Ale przebaczam ci z całego serca, bo nie wiesz ile mi czynisz złego.
Dyanna pochyliła głowę na piersi przez chwilę, potem ciągnęła dalej:
— Czyż jest na świecie boleśniejsza kara, kara bez wyjścia, straszliwsza nad moją.... Łamię serce Blanki, mojej ubóstwianej, uwielbianej stostry, tego drogiego dziecka, które kocham stokroć więcej niż własne życie i która teraz, wszakże sama mówiła to panu przed chwilą, uważa mnie za swego wroga.... Łamię serce pana, mimo szacunku, który mam dla pana... Daję Blance i panu straszliwe prawo przeklinania i nienawidzenia mnie odtąd, a taką jest fatalność, co ciąży nademną, że niewinna całkowicie ciosów, które zadaję ze łzami, nie mogę nawet usprawiedliwić w oczach moich ofiar.
— Jak to, pani... — wymówił pan de Simeuse, — czyliż zechciałabyś zamilczeć przedemną powody tego wyroku niecofnionego, który wydajesz!
— Posłuchaj mnie, moje dziecko, tak jakbyś słuchał własnej matki twojej, gdyby ona zstąpiła