Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/246

Ta strona została przepisana.

z grobu na to ci szeptać w ucho, święte, ważne słowa.... Znasz cześć moją, ubóstwienie jakie mam dla ojca... wiesz, że mężowi memu oddałam jedyne, niepodzielne uczucie mego życia... nie wątpisz w głębokie moje przywiązanie do Blanki.... A więc klnę ci się na życie ojca mego, na życie Jerzego, na życie Blanki, że twoje małżeństwo z moją siostrą byłoby przeklętym związkiem!... klnę ci się, że Bóg sam rzuciłby weń swym gromem!... Okropną tajemnicę kryją słowa moje... dla twego szczęścia, dla twego honoru nie stararaj się jej przeniknąć. Uciekaj ztąd, na miłość boską, moje dziecko, idź szukać spokoju zdała od tego zamku... zdala od stron tych.... W ucieczce twoje zbawienie.... Cierpieć będziesz bez wątpienia, ale przynajmniej będziesz mógł iść z podniesionem czołem.... Gdybym chciała mówić, miałbyś w sercu jedną więcej ranę... miałbyś hańbę na czole.... Z czasem przestaniesz cierpieć... z czasem uśmiechniesz się z tego wszystkiego... ból się zaciera... miłość gaśnie... wszystko się zapomina... ale to, cobym ja ci mogła powiedzieć, co odkryłabym przed tobą, tego nie zapomniałbyś nigdy....
Raul w niemem przerażeniu słuchał tych słów zagadkowych, ciemnych a strasznych zarazem, które na umyśle jego sprawiały wrażenie istnej głowy Meduzy.
Każde z nich ryło się w jego mózgu płomiennemi rysy, podobnemi do onych biblijnych liter w Baltazarowym pałacu. Słyszał je, ale tak, jak się coś słyszy we śnie. Nie było w nich dlań jasnego, prostego, wyraźnego znaczenia, odbrzmiewały one tylko niby dźwięk pogrzebowego dzwonu. Przynosiły z sobą przeświadczenie o wielkiem nieuchronnem nieszczęściu.
Dyanna zdawała się oczekiwać na odpowiedź.
Widząc, że Raul milczał, rozpoczęła znowu.
— Chciałeś, panie, klęknąć przedemną... to ja upadam teraz przed tobą na kolana, aby cię błagać, byś nie zawiódł położonych w tobie moich nadziei, nadziei, które ugruntowałam na twej prawości... Poświęć się dla szczęścia... dla spokoju Blanki.... Jedno i drugie są stracone... stracone na zawsze jeśli pozostaniesz w tych stronach... Jeśli przeciwnie oddalisz się, przyszłość może być jeszcze dla niej piękną... Biedne dziecko, niema jeszcze lat siedmnastu, a w tym wieku przyszłość jest tak długą,...
Po nowej chwili milczenia, pani Herbert spytała drżącym głosem:
— I cóż uczynisz, panie?
— Cóż ja pani mogę odpowiedzieć? — wybąknął Raul. — Co zrobię? Alboż ja to wiem sam!... Alboż ja jestem panem mych czynności?... alboż jestem panem mych myśli?... mamże choćby władzę rozumu?... Słuchaj pani, tak jak noszę imię Raula de Simeuse, jak Ikocham siostrę pani, tak doprawdy wydaje mi się, że mnie chyba ogarnia szaleństwo....
I młodzieniec złamany, przybity, upadł na ławkę kamienną stojącą w pobliżu i ukrył w dłoniach głowę.
Przez kilka sekund Dyanna, której oczy przyzwyczaiły się już widzieć w ciemności, patrzała na niego z wyrazem głębokiej litości i łzy płynęły po jej policzkach.
— Panie de Simeuse... — rzekła wreszcie.
Raul podniósł głowę.
Dyanna wyciągnęła do niego rękę, której on nie ujął.
— Pan wątpisz w szczerość moją... — ciągnęła dalej pani Herbert. — Pan przypuszczasz, żem twoją nieprzyjaciółką, nieprawdaż?...
— Nie wiem czyś pani moją nieprzyjaciółką, ale to wiem dobrze, żeś pani moim katem....
Jęk wyrwał się z ust Dyanny.
— Dręczysz mnie pani, torturujesz, jakby ci to sprawiało przyjemność, — mówił dalej Raul, — zabijasz mnie pani!... Rzekłby kto, że jakaś zemsta nieubłagana popycha panią przeciw mnie... a przecie ani ja, ani nikt z moich niczem nigdy nie dotknęliśmy pani, nigdy nie wyrządzili jej żadnej krzywdy!...
Pani Herbert drgnęła.
Raul dotknął do żywego rany krwawiącej i wiecznie świeżej w jej sercu.
Młody człowiek, u którego miejsce poprzedniej zmartwiałości, zajęła teraz gorączkowa egzaltacya, podniósł się i mówił dalej donośnym już głosem, którego ostre dźwięki daremnie usiłował zgłuszyć.
— Żądasz pani odemnie poświęcenia mojej miłości, mojego szczęścia, mego życia i chcesz ukryć przedemną dziwne powody tego niedorzecznego żądania. Jestże to sprawiedliwe? słuszne? jestże to uczci we? jestże to możebne? A więc nie, pani, ja ztąd nie odjadę! Bronić będę mojej miłości przeciw wszystkiemu, nawet przeciw pani! Pani nie jesteś matką mojej ukochanej Blanki! Zaprzeczam pani prawa złamania serca, które do mnie należy... odbierania mi tego serca, które mi się oddało własnowolnie. Walczyć będę do ostatka, aby je utrzymać!
Raul mówił coś jeszcze, mówił namiętnie, z energią: ale Dyanna nic już nie słyszała.
Z kolei teraz ona usiadła na kamiennej ławeczce, z której powstał był pan de Simeuse, złamana zmęczeniem, a odrętwiałość jej umysłu była tak zupełną, że się równała kompletnemu unicestwieniu.
Po upływie godziny dopiero zaledwie przyszła do siebie i spostrzegła, że już nie było Raula.
Przypomniała sobie dopiero wówczas wszystko, co zaszło, otarła oczy i twarz, bo łzy bezustannie dotąd toczyły się po niej i drżąca chwiejnym krokiem poszła ku zamkowi szepcząc: