Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/249

Ta strona została przepisana.

że w przeciągu trzech mięsięcy od dnia dzisiejszego będziesz miał milion?...
— Rozumiem, że radzisz mi pan zastosowanie przeciw memu ojcu tych okropnych praw, o których mi mówisz.
— Tak, bezwątpienia, rady tej udzielam panu i spodziewałem się, wyznaję, że ją pan przyjmiesz chłodno.
— Alboż wiem choćby, czy ona się da urzeczywistnić? Mój ojciec nie jest obłąkanym i zdaje mi się, że odrzuconoby żądanie dlań kurateli.
— To się pan mylisz najzupełniej, pański ojciec nie jest obłąkanym, zgoda, ale miewa ataki, jak je pan nazwałeś, dowodzące wedle mnie zupełnego i niedającego się zaprzeczyć zdziecinnienia. To wystarcza aż nadto dostatecznie, aby umotywować żądanie dlań kurateli. Wreszcie sformułuj pan tylko podanie, a ja panu poręczam za skutek. I cóż nic mi pan nie odpowiadasz?...
— Cóż panu mogę odpowiedzieć? To co mi proponujesz przeraża mnie.
— Co! majątek?
— Nie, ale cena, którą go trzeba okupić.
— Zdumiewający jesteś, kochany wicehrabio! Ze dwadzieścia razy irytowałeś się wobec mnie, że ojciec twój żyje tak długo, a teraz, kiedy ci podaję wyborny sposób odziedziczenia majątku jego jeszcze za życia, wahasz się.
— Mój ojciec ma chwile zupełnej przytomności, zupełnej jasności umysłu i cofam się przed myślą, że mam zatruć, więcej powiem, zbeszcześcić ostatnie dni jego.
Uśmiech okrutnej ironii podniósł usta barona.
— O! synu przykładny i czuły! — zawołał, — wzorze cnót domowych!... ideale rodzinnej czci i wielbicielu dachu ojcowskiego!... Na honor, nic nad to bardziej wzruszającego!... Widzisz mnie pan rozrzewnionego do głębi, zdaje mi się nawet, że łza spływa z mych oczu zwilżonych!
Potem natychmiast pan Polart dodał suchym, stanowczym głosem:
— Stanowczo, drwisz sobie ze mnie wicehrabio?
— Nie miałem ani na chwilę tej myśli.
— A więc cóż znaczy ta komedya sentymentalna, którą odgrywasz dość niezręcznie, muszę ci to powiedzieć z przykrością? Ta rola zupełnie nie leży w rodzaju pańskiego uzdolnienia... daję ci radę, abyś jej coprędzej dał pokój, bo właśnie miałbym ochotę wygwizdać cię za nią, jak na to zasługujesz!... Od lat piętnastu czy dwudziestu, kochany wicehrabio, zatruwasz o ile tylko zatruć można, wszelkiemi sposoby życie twemu ojcu! Jeśli w tym czasie nie umarł już dziesięć razy ze zmartwienia, to już nie pańska wina! I ot nagle, w ostatniej chwili, kiedy chodzi o wyciągnienie tylko ręki, by pochwycić milion, zadajesz pan kłam w najgłupszy, w najśmieszniejszy w świecie sposób i swoim czynom i swoim zasadom! Jak się zdaje, w sercu pańskiem miłość synowska podobną jest do kwiatu aloesu, który jak powiadają, raz na sto lat zakwita! Preczże, jeśli łaska, z temi niedorzecznemi sentymentalizmami i zostań pan napowrót wicehrabią Gontranem de Presles, to znaczy graczem namiętnym, śmiałym hulaką, nakoniec prawdziwym szlachcicem, który, gdy jest bez grosza sprzedałby dyabłu duszę za garść złota! Twój ojciec oddany pod kuratelę, leguje ci majątek! Jutro zrobisz pan podanie. Wszak to ułożone?
— Nie.
— Wahasz się pan?
— Nie waham, odmawiam.
Po raz drugi na ustach pana Polart zawisł uśmiech szyderczy, szatański; uśmiech Mefistofelesa zakuwającego na nogi Fausta ciężkie kajdany złego.
— Unikajmy nieporozumień, kochany wicehrabio, — rzekł następnie. — Nadzwyczaj wielki żal mam do pana, za to, że mnie zmuszasz zawsze mimo mej woli do ostateczności, które niezmiernej łagodności mego charakteru tak są nieskończenie przykre.... Skoro wszakże znaglasz mnie pan do tego, widzę się zmuszonym postąpić z panem inaczej niż drogą rady.... Posłuchaj mnie więc uważnie i zważ sobie słowa moje.... Trzeba, rozumiesz mnie pan trzeba, aby hrabia de Presles, ojciec pański oddany został pod kuratelę! To rzecz konieczna! Ja tak chcę!
— Zdany jestem na pańską łaskę! — wyszeptał Gontran blady, z zaciśniętemi zębami. — Zależny od pana i dajesz mi pan to uczuć okrutnie!... Ale ten rozkaz, który mi wydajesz, powiedz w jakim może być interesie?...
— W interesie mego długu, do licha! Zapominasz pan więc, żeś mi winien pięćdziesiąt tysięcy talarów?
— Przecież pan zgodziłeś się czekać....
— Bezwątpienia, ponieważ sądziłem, że nie mogę zrobić inaczej.... Dziś widzę, żem się mylił i oczywiście zmieniam zdanie i chcę być spłaconym natychmiast.... O! mój kochany, wicehrabio, pan zrobiłbyś to samo na mojem miejscu. Zresztą na co miałbyś się pan skarżyć?... Zdaje mi się, że pomysł, który ci podaję, więcej będzie dla pana przydatnym niż dla mnie.... Skoro mi zapłacisz moje pięćdziesiąt tysięcy talarów, pozostanie ci z miliona jeszcze ośmkroć pięćdziesiąt tysięcy franków, co nie jest przecież groszem do pogardzenia!...
Ponieważ Gontran nie odpowiadał, pan Polart ciągnął dalej:
— Zresztą wolna wola i ja nie mam ochoty wcale wpływać pa pańską... daję panu trzy dni czasu