Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/253

Ta strona została przepisana.
XIII.
SPÓŹNIONE WYJAŚNIENIE.

Najęta szkapa, jak powiedzieliśmy, dawała dowody dobrej woli, mimo swego podeszłego wieku.
Puszczona w galop szybki acz niejednostajny i nierówny, pędziła z wielkim łoskotem przez najludniejsze ulice Tulonu, a jej podkowy sypały deszcz iskier na bruk, uderzany gwałtownie.
Ale przeszłość zbyt długa, pełna uczciwych zasług zużyła nerwy i rozciągnęła muszkuły biednego zwierzęcia.
Ogień jego chwilowy podobnym był przeto do owego słomianego ognia, który świeci i migoce wielkim płomieniom, a potem gaśnie nagle z braku podsycenia.
Zaledwie minęła miasto, klacz zwolniła biegu.
Z galopu przeszła w kłus, potem w truchcik, potem w stępa i prawdopodobnie byłaby usnęła idąc, gdyby Gontran nie budził jej gwałtownem pchnięciem ostrogi i nie znaglił powtórnie do galopu, obrabiając jej boki Szpicrutą.
Ta walka bezustannie ponawiana człowieka przeciw zwierzęciu i w której człowiek zawsze w końcu zostawał zwycięzcą, trwała aż do chwili, gdy klacz całkowicie wyczerpana, nawpół schwacona, zdyszana poczuła, że naraz uginają się pod nią wszystkie cztery nogi i padła w proch na sam środek drogi, zrzucając Gontrana o jakie dziesięć kroków.
Wicehrabia podniósł się wściekły i ze szpicrutą podniesioną rzucił się smagać nieszczęsne zwierzę.
Ale stan jego był tak godnym litości, tak rozpacznym, że Gontran zdjęty litością nie dokonał na niem zamierzonej kary i puścił się dalej pieszo, pozostawiając klacz na drodze, gdzie padła i której wedle wszelkiego prawdopodobieństwa nie miała już opuścić jak na wozie oprawcy.
Przeszło mila jeszcze pozostawała wicehrabiemu do dojścia do zamku. W przeciągu pół godziny niespełna dochodził już do celu, okryty potem, zakurzony od stóp do głowy, nie do poznania zmieniony, przerażający.
Zaledwie wszedł do swoich pokojów, zadzwonił.
— Wielki Boże! — zawołaj lokaj, na widok swego pana, — co się to stało jaśnie panu?
— Nic.
— Bo zdawało mi się....
— Ani mi słowa więcej, bo cię wypędzę! — przerwał mu Gontran gwałtownie.
Potem dodał:
— Każ mi przysposobić kąpiel.
— Natychmiast, jaśnie panie.
I lokaj zniknął coprędzej.
Zamek Presles zaopatrzony był w wielką łazienkę, z nadzwyczajnym urządzoną komfortem. Dość było zakręcić dwa kurki, aby napełnić olbrzymi basen marmurowy tak obszerny, że dziecko mogłoby w nim bezpiecznie brać lekcye pływania.
Gontran zanurzył się w tym basenie, spodziewając się znaleźć w nim ulgę dla swych nerwów rozdrażnionych. Daremna nadzieja!
Powrócił już do swego pokoju, kiedy zegar zamkowy wybił szóstą.
Lokaj wchodził w tym samym czasie oznajmiając, że już obiad na stole....