Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/262

Ta strona została przepisana.

związku Blanki z Raulem, związku tak doskonale odpowiedniego, który winienby był jak się zdało, urzeczywistnić wszystkie jej marzenia, zadowolnić wszystkie macierzyńskie nadzieje....
Wiemy już, że nie mógł znaleźć rozwiązania tego problematu.
— Morałem tego wszystkiego, — rzekł sobie wreszcie, — jest zasada: każdy dla siebie.
I dokończył niewydaną dotąd waryantą:
A dyabeł za wszystkich!...


XVI.
BRAT I SIOSTRA.

Gontran, stojąc w jednem z okien salonu, wychodzącego na pałacowy dziedziniec, widział jak Jerzy Herbert siadał do powozu, ujął lejce a następnie oddalił się szybkim kłusem.
— No, — rzekł sobie, — jak mi się zdaje, nadeszła teraz chwila rozpoczęcia kampanii i porobienia pierwszych nieprzyjacielskich kroków....
Natychmiast też skierował się ku apartamentowi ojca i wszedł też do biblioteki.
Generał rozciągnięty w wielkim swym fotelu w nawpół leżącej pozie, z bezczynnie spoczywającemi rękoma, miał głowę w tył przechyloną, wzrok utkwiony gdzie bez wszelkiego wyrazu a usta jego zachowywały ten blady, nieustający uśmiech, właściwy starcom, dotkniętym zniedołężnieniem władz umysłowych.
Dyanna, siedząca obok niego z czołem pochylonem, pracowała nad jakąś robotą, oddawna rozpoczętą, która nie postępowała ani trochę prędzej jak haft Pendofy.
Spostrzegłszy wchodzącego, otarła coprzędzej oczy, aby ukryć przed nim łzy, które zawisły na długich jej rzęsach.
— Dzień dobry, ojcze... — rzekł Gontran, zbliżając się do starca.
Generał nie odpowiedział mu i nie zdawał się bynajmniej spostrzegać jego obecności.
— Kochana Dyanno, — podjął młody człowiek, — zdaje mi się, że nie myliłem się bardzo przed chwilą przy śniadaniu wyrażając opinię, która cię zgorszyła tak bardzo, w przedmiocie....
Przerwane zdanie Gontrana uzupełnionem zostało spojrzeniem, wskazującem pana de Presles.
— Czy po to tu przyszedłeś, aby mi to powiedzieć? — ozwała się pani Herbert.
— Nie, bezwątpienia.
— Cóż zatem chcesz odemnie?
— Mam z tobą do pomówienia....
— Słucham więc....
— Nasza rozmowa musi być długą i nie może wobec ojca, jakkolwiekbądź nas rozumieć.
— Dla czego?
— Ponieważ to nie wydaje mi się właściwem.
— W takim razie odłóżmy rozmowę na czas inny.
— Z kolei zapytam cię ja: dla czego?
— Nie chciałabym pozostawiać ojca samego.
— Zawoła, służącego, to cię zastąpi.
— Niemam zwyczaju pozostawiania ojca staraniom lokai.
— Ba!... raz nie jest zwyczajem, a zresztą nie zauważy on nawet twej nieobecności....
— Mało mię to obchodzi!
— Owszem, obchodzi cię bardzo... z różnych powodów rozmowa, której żądam, nie cierpi zwłoki.
— Czy tu chodzi o rzeczy ważne?
— Chodzi o rzeczy więcej niż ważne, a rzeczy te, powiedziałem ci to już przy stole i powtarzam teraz, obchodzą nie tylko mnie, ale nas wszystkich.
— Jak to! — zawołała Dyanna nieco zmięszana, — może to obchodzi ojca i Blankę?...
— Tak, — odpowiedział Gontran, — ojca i Blankę i ciebie i twego męża....
— Zdaje mi się, żeś mówił o dobrej wiadomości.
— Dobrej dla mnie, bezwątpienia, ale mniej dobrej może dla innych.
— Gontranie, nie wiem, czy się bawisz moim niepokojem, ale zapewniam cię, że w twoich słowach i w wyrazie twej twarzy jest coś, co mnie zatrważa mimowolnie.
— Co dowodzi, że słuszność mają ci, co wierzą w przeczucia.
— Gontranie....
— Moja siostro?
— To co byłoby nieszczęściem dla ojca i Blanki nie mogłoby przecie być radością dla ciebie, nieprawdaż?...
— Po co te pytania, kochana Dyanno? Mam zamiar powiedzieć ci wszystko, a ty chcesz mię wysłuchać. Pod tym względem zgadzamy się całkowicie... spieszże więc zawołać służącego i przejdź się ze mną po parku, gdzie będziem mogli pogadać bez przeszkody, a przyrzekam ci, że nie wystawię twej ciekawości na długą próbę....
Pani Herbert zadzwoniła pospiesznie.
W chwilę później brat i siostra wchodzili w ciemną aleję kasztanową, która tak często służyła za ramy różnym scenom naszego opowiadania.
— Rozpocznę naprzód mówić o sobie... — począł Gontran. — Posłyszysz spowiedź szczerą, brutalną i odartą ze wszystkich sztuczek oratorskich, które mogłyby złagodzić potworności, dzięki bowiem dobrej pamięci, przypominam sobie jeden z niezliczonych wierszy nauczonych w dzieciństwie, który pawiada: