Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/264

Ta strona została przepisana.

łeś oddawna i że nie możesz się. niczego spodziewać ani żądać, aż dopiero po śmierci ojca?...
— I ja tak sądziłem do niedawna jeszcze; sądziłem tak wczoraj, ale dziś wiem, że jest inaczej.
— Cóż więc sądzisz?
— Powiem ci to natychmiast, ale idźmy koleją i zastanów się nadtem co mi odpowiesz.
— Czy sądzisz, że gdybym zwrócił się do ojca i opowiedział mu całą sprawę tak szczerze, jak ją opowiedziałem tobie, wybawiłby mię z kłopotu, w którym się znajduję?
— Nieszczęśliwy nasz ojciec nie jest w stanie ani cię wysłuchać, ani zrozumieć; a gdyby powróciły mu władze umysłu, gdyby dowiedział się o twojej zbrodni, być może, że zapłaciłby, aby uniknąć publicznej i rozgłośnej hańby, ale to pewna, że umarłby z rozpaczy, a ty byłbyś jego mordercą!
— A zatem jesteś zdania, że należy raczej uciec się do wszelkich sposobów, niż zadać mu cios tak okropny?
— O tak! z pewnością! do wszelkich sposobów.
— Jakimi niebądźby one były?
— Tak, jakimi niebądż.
— Nawet, gdyby jedynem wyjściem było samobójstwo?
— Jako chrześcianka odpowiem ci, że rozporządzać życiem, będzie nową zbrodnią; jako siostra czuję, jak mi serce na tę myśl pęka; jako córka wołam do ciebie, że niemasz prawa zabijania ojca!... Ale słuchaj Gontranie, gdyby zależało odemnie wyłącznie ocalenie cię... jeżeli wszystko, co posiadam, jest do statecznem, ofiaruję ci to: moje klejnoty, mój kredyt, hipotekę na moich dobrach.. bierz wszystko, wszystkiem rozporządzaj.
— Dziękuję ci, za te dobre chęci, moja siostro; wiem że są szczere, ale są iluzoryczne. Jesteś zamężną, nie możesz rozporządzać niczem bez woli męża.
— Będę go prosić o to zezwolenie i będę umiała je otrzymać.
— Odmówi ci go, zapewniam!.. A zresztą ja nie chcę uciekać się do niego.... Ale powtarzam ci raz jeszcze, uspokój się.... Moja sytuacya nie jest bez wyjścia i wyjdę też z niej szeroką i łatwą bramą, która otwiera się na oścież przedemną.
Gontran uśmiechał się, jakby mówił o rzeczach całkiem obojętnych niemal radosnych, kiedy tymczasem Dyanna raczej umarła niż żywa, czuła jak je, biło serce zdwojonym tętnem, w niejasnem jeszcze, a jednak aż nadto pewnem przewidywaniu jakiegoś okropnego, a nieoczekiwanego nieszczęścia.
Wicehrabia, jak się zdało, przypatrywał się z dziwnem zadowoleniem widocznej męczarni pani Herbert.
Milczał i uśmiechał się swobodniej niż kiedykolwiek, skręcając w zręcznych palcach papierosa....
— Mój bracie, — wyszeptała Dyanna drżącym głosem, — dlaczegóż przedłużać tę męczarnię, którą mi zadajesz?... Dla czego bez potrzeby skazywać mię na cierpienia?...
— Mógłbym spytać cię: zkąd to cierpienie?... — odpowiedział Gontran, — skoro zapewniam cię, że możesz być zupełnie spokojną! Czyż mi nie ufasz?
Dyanna podniosła oczy do nieba i wymówiła półgłosem z goryczą:
— Ufać jemu! o mój Boże!
Wicehrabia zapalił był już papierosa.
Po raz drugi wyciągnął z kieszeni tomik i znowu począł w nim szukać, mówiąc:
— Tutaj to właśnie znalazłem ów sposób. Bo to widzisz moja siostro, w kodeksie jest wszystko. To najcenniejsza książka ze wszystkich mi znanych i zalecam ci ją. Teraz posłuchaj mnie, odwołuję się ponownie do twej uwagi.
I Gontran odczytał głośno:
»Kodeks Napoleona, Rozdział II. Paragraf 489. Pełnoletni, który jest stale w stanie niedołęstwa umysłowego obłąkania lub szaleństwa, ma być wzięty w kuratelę chociażby nawet istniały przerwy jasne w tym, stanie
— Słyszysz kochana Dyanno: »chociażby nawet istniały przerwy w tym stanie
— Idę dalej.
»Artykuł 490. Każdemu krewnemu wolno zażądać rozciągnięcia kurateli nad swym krewnym
— Następują szczegóły procedury. A więc kochana moja Dyano, czy rozumiesz.
Pani Herbert przesunęła obie ręce po czole ruchem bezwiednym, jak gdyby chciała oddalić jakąś myśl okropną, napastującą ją natrętnie.
— Nie, — odpowiedziała następnie z wyrazem zgrozy, — nie, nie rozumiem a raczej boję się zrozumieć.
— Widzę, że odgadujesz dobrze... Tak, to, to właśnie.... Ty i ja musimy bez zwłoki zażądać kurateli nad naszym ojcem, w charakterze najbliższych jego krewnych; kuratela ta zostanie przyznaną natychmiast, administracya majątku zdana w moje ręce, dozwoli mi uiścić się bezzwłocznie i bez wszelkich trudności ze zobowiązań moich wobec wymagającego wierzyciela, którego pilno mi jest pozbyć się nieskończenie... Widzisz więc, że wynaleziony przezemnie sposób godzi wszystko, bo ojciec, przypuściwszy nawet jakiś chwilowy powrót do przytomności, co jeszcze jest rzeczą wątpliwą wielce!... nie będzie przynajmniej nic wiedział o moich ostatnich szaleństwach.
Dyanna, podobna do posągu zdrętwienia, z oczyma rozwartemi szeroko, z drżącemi rękoma, pozwoliła mówić Gpntranowi, nieprzerywając mu nawet.
— A zatem, kochana Dyanno, — dodał, — co sądzisz o moim projekcie?...
— Gontranie, — spytała pani Herbert, głosem