Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/269

Ta strona została przepisana.

Pani Herbert zdawała się osłupiałą ze zdumienia i przerażenia. W którą bądź stronę zwróciła oczy, w przeszłość, obecność, czy przyszłość, nie widziała nic dokoła siebie, prócz przepaści.
— Czy zrozumiałaś? — zapytał wicehrabia po chwili.
Dyanna skłoniła głową.
— I co myślisz o tem wszystkiem?
— Myślę — wymówiła półgłosem nieszczęśliwa kobieta, — myślę, że jestem zgubioną.
— A więc nie, — odpowiedział Gontran, — nie, nie jesteś zgubioną i nie życzę sobie nic więcej, nad możność pracowania nad twem ocaleniem... co niech ci dowiedzie, że niemam najmniejszego żalu i że jestem najlepszym w świecie chłopcem, mimo niektórych lekkomyślności, napiętnowanych przed dziesięciu minutami przez ciebie z brakiem wyrozumienia, którego z wszelką pewnością żałujesz w tej chwili.
— Ocalić mnie? — powtórzyła Dyanna. — Alboż to możliwe jeszcze?
— Tak, to możliwe, chyba... że ty sama temu przeszkodzisz.
— A Blanka?
— Blanka może być spokojną, niemam, u licha, najmniejszego powodu mścić się na tem dziecku.... Gratowanie na całej linii, a ja bez zaprzeczenia zasłużę sobie na srebrny medal, jak tulońscy marynarze lub benierzy w Biarritz.
— A więc Blanka zostałaby?...
— Córką mego ojca i siostrą mojej siostry... — przerwał wicehrabia.
— A! jeśli to uczynisz Gontranie, — zawołała Dyanna z zapałem, — całować będę twe ręce... padnę ci do kolan!...
— Więc nie uważasz już w tej chwili, że moje miejsce jest na galerach — spytał wicehrabia z uśmiechem. — Co to jest jednak wybierać się na wojnę, nie będąc dostatecznie opancerzonym! Widzisz teraz aż nadto dobrze, że twój pancerz miał jednę skazę! Wracajmy do rzeczy. Pojmujesz teraz doskonale, nieprawdaż, że abym mógł urzeczywistnić moje dobre zamiary względem ciebie i twojej córki, trzeba, abym sam stanął na stałym gruncie i po za obrębem tych katastrof, które artykuł 147 kodeksu karnego zawiesił nad moją głową, jak miecz Damoklesa. W tych warunkach tylko mogę cię ustrzedz od następstw artykułu 345 tegoż kodeksu....
— Tak, tak... rozumiem... rozumiem....
— Spodziewałem się tego po twoim rozumie. A więc przyrzekasz mi, że mię będziesz popierać?
— Przyrzekam ci to.
— Zobowiązujesz się względem mnie do absolutnego biernego posłuszeństwa, bez zastrzeżeń, bez granic?
— Przyrzekam, przyrzekam, po stokroć przyrzekam!
— Bez wzglądu na to, jakich rzeczy mógłbym zażądać od ciebie?
— Bez względu na to, jakich rzeczy żądać po mnie będziesz, będę ci posłuszną, przysięgam ci.
— A zatem ułożonem już jest, że bezzwłocznie zażądamy oboje kurateli nad ojcem.
Nerwowy dreszcz wstrząsnął całem ciałem Dyanny.
— O! tylko nie to, Gontranie, — wyszeptała, — tylko nie to.