Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/270

Ta strona została przepisana.

Wicehrabia poruszył się niecierpliwie i zawołał:
— Więc nie pojmujesz jeszcze, że ta kuratela jest jedyną deską zbawienia, której użyć mogę, nie poświęcając interesom moim twej córki i ciebie!
— Pojmuję to, rozumiem, niestety! Gontranie; ale pomyśl nad tem dobrze, że to znaczy może zabić ojca!...
— A czy sądzisz, że zmuszając mnie do wywiedzenia na jaw nieprawego urodzenia Blanki w celu rewindykowania części macierzystego mego spadku, który mi ona zabrała, czy sądzisz, że jeśli sprawiedliwość powlecze ojca mego przed trybunały a wraz z nim ciebie, by was zapytać o zdanie sprawy z przeszłości, czy sądzisz, że śmierć jego byłaby mniej pewną? A jednak trzeba koniecznie zdecydować się zaraz na jedną z tych dwóch dróg, moja siostro.. trzeba koniecznie! Bo ja nie chcę pójść na galery! Zdruzgoczę dom de Presles’ôw, pomyśl nad tem, jeśli nie będę mógł uniknąć tego i poświęcę was wszystkich, tak jest, was wszystkich, jeśli poświęcenie to stanie mi się koniecznością!... Pomyślże o twojej córce, moja siostro... pomyśl o twoim mężu, któregoby grom taki zabił i nie wahaj się dłużej, skoro wahanie się z twej strony stać się może więcej niż szaleństwem, bo zbrodnią!
Po kilku chwilach milczenia, Gontran dodał:
— Cóż więc, czy zrobisz to, co chcę byś zrobiła?
Dyanna padła na kolana. Wzniosła w niebo obie ręce i wyszeptała raczej sercem niż usty.
— O! mój ojcze... co chciałeś mnie niegdyś ocalić... ty, którego ja dziś mam zdradzić, odstąpić, zaprzedać... mój biedny ojcze, przebacz mi....
Potem podniosła się i odpowiedziała.
— Zrobię, co chcesz abym uczyniła....
— I co ci przyniosę do podpisania, podpiszesz?
— Podpiszę....
— Dobrze.... Co zaś do sumy dwóchkroć pięćdziesięciu tysięcy franków, przyznanych z krzywdą moją Blance, starać się będziemy oboje później, kiedy już będziem mieć wolną głowę, sposobu wynagrodzenia mi tej straty, bez skandalów i procesów, bez wiedzy Jerzego nawet.... Ułożymy się również, co do podziału majątku po ojcu.... i bądź spokojną, Dyanno, nie znajdziesz we mnie zbyt wymagającego wierzyciela....
— Teraz kiedyśmy w zgodzie, — dorzucił Gontran, — pomówię z tobą cokolwiek mniej poważnie.... Wyobraź sobie, że Blanka zwierzyła mi się dzisiaj....
— A!... — rzuciła Dyanna zdziwiona.
— Tak, mój Boże!... jak się zdaje między nią a Raulem de Simeuse istnieje coś w rodzaju sympatyi, którą jedno i drugie uważają za miłość.... Opowiadała mi swój romansik.... Pełne to niewinności i uroku...
Pani Herbert zachowywała milczenie.
Gontran podjął:
— Skarży się bardzo na ciebie... utrzymuje, że; jej już nie kochasz....
— Nie kocham! — wymówiła Dyanna, — ja jej już nie kocham!... Niewdzięczne dziecko!...
— Nakoniec utrzymuje, że bez uzasadnionych powodów żywisz dla Raula nienawiść i że ze wszystkich sił sprzeciwiasz się zamiarowi ich związku, który mnie wydaje się bardzo właściwym.... Cóż w tem jest prawdy kochana Dyanno?...
— Prawdą jest, moje opieranie się temu małżeństwu.
— A czy wolno mi dowiedzieć się o powodach?
— Winnam je zamilczeć.... nie przez brak ufności, ale zpowodu, że chodzi tu o tajemnicę, która nie jest moją wyłącznie.
— Jak chcesz... Blanka prosiła mię, abym się wstawił za nią do ciebie; ależ ona jest twoją córką...
A zatem są to sprawy rodzinne, które mnie bynajmniej nie obchodzą i w które nie mam ochoty się mięszać.... Do widzenia, kochana Dyanno... widzisz dobrze, że miałem słuszność sądząc, że rozstawać się będziemy po przyjacielsku.... Natychmiast jadę do Tulonu, a jutro podpiszemy wiadome ci podanie.
I wicehrabia Gontran de Presles oddalił się, nucąc półgłosem jedną z aryek wodewilowych, której go niegdyś nauczyła panna Formosa.


XVII.
POSEŁ ZŁYCH WIEŚCI.

We dwie godziny po opuszczeniu Dyanny, Gontran przybywał do Tulonu, oddawał swego konia stajennemu w hotelu »Marynarki królewskiej« i wchodził do barona Polart.
— I cóż, kochany wicehrabio... — pytał go ten ostatni, — jakież nowiny?...
— Zastanowiłem się już.
— Brawo!...
— Uznałem słuszność wybornych rad, których mi pan udzieliłeś.
— Byłem pewien, że do tego dojdziesz....
— I oczywiście, — ciągnął Gontran, — postanowiłem pójść za niemi, nie tracąc chwili.
— Ręka, kochany wicehrabio, uległość twoja, mię zachwyca! A zatem zdecydowany jesteś zażądać kurateli nad generałem?
— W najkrótszym czasie... tylko, a pan to zrozumiesz bez trudu, niechciałbym strzelać na wiatr.... Nieprawdaż, żeś pan pewny tego zupełnie, że moja prośba nie zostanie odrzucona? Żądanie tego rodzaju, gdyby miało się nieudać, okryłoby mię wstydem i śmiesznością.