Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/272

Ta strona została przepisana.

barwa żywa i wesoła stanowiła kontrast tem większy! z bolesnym wyrazem jej twarzyczki zeszczuplałej pod wpływem niedawnych przejść.
Błękitne jej oczy, których powieki otoczyły się lekkim sinawym kręgiem, zdały się większemi i piękniejszemi jeszcze.
W ręku trzymała książkę, której nie czytała i tak jak jej siostra Dyanna, zatopiona była w myślach widocznie niepokojących, bo na białem jej gładkiem czole między brwiami, rzekłbyś nakreślonemi pendzlem artysty, rysowała się zmarszczka głęboka....
Jerzy, zmęczony upałem, poszedł przedrzemać się do ogrodowego pawilonu.
Gontran, pozornie obojętny na tę płomienną atmosferę, przechadzał się wielkimi krokami pod drzewami alei, niezwracając ani trochę uwagi na pot, który wielkiemi kroplami spływał mu z czoła i policzków.
Widocznem było, że wicehrabia oczekiwał kogoś czy czegoś, bo od chwili do chwili zatrzymywał się i uporczywie wpatrywał w stronę bramy, wychodzącej, jak to wiemy, na drogę tulońską.
Nie widząc nic, szedł dalej z oznakami niedwuznacznego zniecierpliwienia.
Nagle spostrzegł w oddali maleńki obłoczek kurzu, który zwiększał się szybko.
Nakoniec! — mruknął.
I wykręciwszy się na pięcie, poszedł w stronę zamku.
Po kilku krokach wszakże odwrócił się i znowu zaczął przyglądać się drodze.
Obłoczek, którego szybkość zdawała się wzmagać, przybrał formę wyraźną.
Gontran nie mógł powstrzymać wykrzyku gniewu spostrzegłszy, że kurz ten wznosił się nie z pod kół powozu, ale z pod kopyt konia, naglonego do tej nieprawdopodobnej szybkości, którą osięga się z wielkim wysiłkiem u folbluta na torze wyścigowym lub w steeplechase’ie.
Mimo swego rozczarowania wicehrabia, jako zamiłowany w jeździe konnej, podziwiał tę zdumiewającą szybkość i pytał sam siebie:
— Kto to, u dyabła, być może?...
Odpowiedź na to pytanie nie dała długo czekać na siebie.
Koń i jeździec mogli byli stanąć do wyścigu bez obawy z najszybszemi pociągami kolei żelaznych....
Jak wicher przebiegli oni przed zdumiałym Gontranem, który poznał lub przynajmniej domyślił się w jeźdźcu Raula de Simeuse.
To pewna, że nie na Raula czekał wicehrabia, bo nie obeszło go zupełnie jego przybycie i po chwili już uwaga cała jego zwróciła się na nowo w stronę bramy parku.
Pozwólmyż Gontranowi przechadzać się dalej niecierpliwie i powróćmy do Blanki, siedzącej w salonie.
Tętent kopyt spienionego konia, który wpadł na dziedziniec w szaloneym biegu doszedł ucha Blanki, nie wyrywając jej wszakże z bolesnego zamyślenia.
Drzwi otwarły się nagle.
Blanka odwróciła głowę i wydała okrzyk, widząc Raula bladego i okrytego kurzem.
Od czasu nocnego widzenia dwojga kochanków, młodzieniec nie pojawił się w zamku i miał zamiar wstrzymać się od bywania tamże, aż do chwili, w którejby za pośrednictwem Jerzego Herbert dowiedział się, że stan umysłowy hrabiego de Presles uległ zmianie na lepsze.
Pan de Simeuse i Blanka w rozpacznem położeniu, w którem ich postawiła Dyanna, jedyną jeszcze pokładali nadzieję w generale.
Nie znając oboje przyczyn ważnych, które zmuszały poniekąd pana de Presles do uszanowania woli starszej swej córki, łudzili się nadzieją, że starzec zdoła wreszcie złamać opór Dyanny lub zezwoli, ażeby mimo tego oporu się połączyli.
Blanka wydała okrzyk, spostrzegłszy Raula, którego nie mogła oczekiwać w tej chwili.
— To pan!... — wymówiła, a serce jej biło silnie i żywy rumieniec oblał policzki.
Potem spostrzegając niezmierną bladość młodzieńca i wzburzenie widoczne na jego twarzy, dodała:
— Mój Boże, co panu jest? Co się to stało? Wyglądasz pan jak poseł złych wieści.
— Bo też w samej rzeczy, złą wieść przynoszę panno Blanko, — odpowiedział Raul. — Przychodzę oznajmić pani, że spada na was nieszczęście, któremu zaradzić jest niepodobieństwem....
— Nieszczęście! pan mię przestraszasz!... Cóż to takiego? Mów prędzej.... Gotową jestem na wszystko... Mam odwagę potrzebną, tylko mów....
— Za chwilę prokurator królewski, sędzia i pisarz sądowy przybędą do zamku. Ja wyprzedziłem ich o pół godziny zaledwie....
— Sąd tutaj!... u mego ojca!... Mój Boże! cóż zrobił Gontran? O jakąż oskarżają go zbrodnię?
— Gontran nie jest bynajmniej oskarżonym, a przeciwnie, na jego to właśnie żądanie sąd przestąpi próg waszego domu.
— Na żądanie mego brata!... Wytłómaczże się panie Raulu, bo ja pana nie rozumiem! Ci urzędnicy, ci sędziowie... dla czego przyzwał ich tu Gontran i poco oni tu przybywają?
— Przybywają badać generała.
— Badać mege ojca!... Zdaje mi się, słuchając pana, że śnię chyba... Badać!... Ale dla czego?... w jakim celu?... Czy mogą go oskarżać o co?... Czy można, ckoćby podejrzywać go tylko?...