Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/275

Ta strona została przepisana.

Jednakowoż zapytał:
— Spodziewam się, że nie chodzi tu przecież o| aresztowanie?...
— Nie... nie....
— O cóż zatem?...
— Czy nie wiesz?...
— Ani słowa.
— Sądziłem wszakże, że jesteś nadzwyczaj blizko i z mieszkańcami zamku....
— Nie mylisz się zupełnie, widuję ich często.
— I nie słyszałeś o niczem?...
— O niczem najzupełniej.
— A więc chodzi tu o podanie, zrobione przez dzieci generała de Presles, domagające się ustanowienia kurateli nad ojcem....
Marceli wstrząs! się tak gwałtownie na tę wiadomość, że koń jego skoczył w bok z taką siłą, iż jeździec mniej wprawny byłby z pewnością wysadzony z siodła.
— Co ci się stało? — spytał prokurator, — to co mówię, jak się zdaje, zadziwia cię niezmiernie....
— Zadziwia mię do tego stopnia, że gdyby mi to powiedział kto inny, odpowiedziałbym: to niepodobna....
— Fakt jest głęboko zasmucający, ja to pierwszy przyznałem, ale cóż w nim nieprawdopobnego?... Czyżby wedle twego zdania podanie zawierało mylne twierdzenia co do stanu obłędu i zdziecinnienia hrabiego?
— Twierdzenia te, jakiekolwiekbądź są, muszą być co najmniej bardzo przesadzone, jestem tego pewien.... Ale nie to jest głównym powodem mojego zdziwienia....
— Cóż więc?...
— Liczba mnoga, której użyłeś....
— Wytłómacz się, kochany baronie....
— Mówiłeś o podaniu zrobionem przez dzieci hrabiego Presles.
— Bezwątpienia.
— A więc, chociażbyś mię obwinił, żem tak nie wierny jak święty Tomasz, który wpierw musiał dotknąć ran Chrystusa, zanim uwierzył, że go ma przed oczami, wyznaję, że na to, aby nabyć zupełnej pewności, iż podanie, o którem mówisz, ma inny jeszcze podpis prócz podpisu Gontrana de Presles, musiałbym własnemi oczami zobaczyć ten drugi podpis....
— A, możesz go sobie obejrzeć... — odpowiedział prokurator królewski, rozwiązując sznur od sporego zwitku papierów stemplowych i przedkładając jeden z nich baronowi Labardès.
Marceli pobladł.
Obok podpisu Gontrana, spostrzegł on podpis pani Jerzowej Herbert z domu Dyanna de Presles.
— A co, czyś teraz przekonany? — spytał urzędnik z uśmiechem.
— Niepodobna nim niebyć! — odpowiedział Marceli z wyrazem niezmaku.
— I co myślisz o tem wszystkiem?
— Myślę, że świat, jest niegodziwy!... Wicehrabia Gontran de Presles jest to poprostu szlachcic, opryszek, który według mnie zdolnym jest do wszystkiego, stąd też nic z jego strony nie mogłoby mię zadziwić.... Ale Dyanna!... kobieta, którą przed chwilką jeszcze szanowałem tak głęboko, a którą zmuszony jestem pogardzać ze wszystkich sił!... Słowo honoru, że niepodobieństwem jest chyba na ziemi wierzyć w cokolwiek dobrego i uczciwego!... Nie, powtarzam, świat jest nikczemny, daleko nikczemniejszy jeszcze, niż sądziłem!... a przecież nie patrzałem na świat przez różowe okularyy!...
— Cóż powiedziałbyś więc, — odparł urzędnik, — co powiedziałbyś, gdybyś był prokuratorem królewskim i gdyby przed twemi oczyma przesuwały się wszystkie zbrodnie i wszystkie bezeceństwa popełniane na dwadzieścia mii dokoła?...
Marceli wciąż trzymał jeszcze w ręce podanie o kuratelę.
Ukazał palcem nazwisko pani Herbert.
— Gdybym był prokuratorem królewskim, niewiem cobym powiedział, — zawołał, — ale to wiem dobrze, że żadna zbrodnia, żadne bezeceństwo, żadna nikczemność nie wydałyby mi się bardziej nic wytłómaczonemi i potwornemi jak ten podpis!...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Igraszko losu!...
I to Marceli Labardès tak mówił!...
O Dyannie de Presles tak mówił Marceli Labardès!...
A jednak Marceli był uczciwym człowiekiem! a jednak Marceli byłby oddał życie na okup tej jednej chwili nieszczęsnej nocy 10-go maja.
Niemożemyż raz jeszcze powtórzyć: Igraszko losu!...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Raul niedosłuchał końca rozmowy między Marcelim a prokuratorem.
Natychmiast po wysłuchaniu wiadomości udzielonej przez urzędnika, ciął wierzchowca szpicrutą, spiął ostrogami i puścił się naprzód galopem.
Tym to sposobem wyprzedził urzędników o pół godziny, z której, jak widzieliśmy, skorzystał.
Pan Labardès zrozumiał bez trudności powód oddalenia się swego przybranego syna i nie tylko zrozumiał ale i pochwalił go w duchu.
— Hrabia Presles obchodzi mię żywo, — ciągnął po chwili, — i jestem jak to wiesz, przyjacielem rodziny.... Czy mogę z tego tytułu prosić cię o pozwolenie towarzyszenia ci i czy obecność moja w zamku nie będzie czemś nielegalnym?