Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/286

Ta strona została przepisana.

— Czy je znam! — mówił dalej pan de Presles, którego egzaltacja nie miała już granic, — czy je znam, to nazwisko!... Tak, z pewnością, znam je.... Słuchajcie wszyscy, powiem je wam....
Miał już wymówić, kiedy Dyanna jak, trup zgalwanizowany, przyczołgała się do nóg jego; kurczowo wyprężonemi rękoma pochwyciła za suknie generała, wspinając się tak, by twarz jej dosięgła twarzy ojca i głosem zagasłym wyszeptała do jego ucha:
— Zabij mnie, ojcze, bom na śmierć zasłużyła... ale nie wymawiaj wobec Blanki imienia tej kobiety....
— I cóż, panie hrabio, — wołał Marceli de Labardès stanowczo, kiedy Dyanna wyczerpana zupełnie osunęła się wstecz zmartwiała, — to nazwisko, które nam obiecałeś powiedzieć?...
Generał sposępniał nagle z oczyma utkwionemi w deseń kobierca nieruchomie, milczał.
— Ojcze, — szeptała Blanka z kolei, — ojcze mój ukochany, powiedz to nazwisko... bo oni będą mogli sądzić, że go sobie nie przypominasz....
Pan de Presles, zdało się, nagle przyszedł do siebie.
— I ty także, — wymówił zcicha, obejmując oburącz Blankę i przyciskając ją namiętnie do serca, — ty także biedne, kochane dziecko pytasz mnie o to imię....
Wzrok jego nagle stał się błędnym.
Usunął zlekka od siebie drżącą dziewczynę i padł w fotel wyczerpany, mówiąc głosem urywanym, którego intonacya mimowolnie przywodziła na myśl obłąkanie:
— Nie pamiętam już tego nazwiska... syn mój i córka mieli słuszność.... trzeba wziąść w kuratelę starca.... Widzicie panowie, że rozum mój się mąci... widzicie, że pamięć we mnie zamiera... widzicie, że już nic nie pamiętam dokładnie....
— To imię!... — mówił sobie w tym samym czasie Marceli Labardès, — tego imienia ja się dowiedzieć muszę....
Blanka przerażona uklękła obok starca, który przymknął oczy i którego sen czy zemdlenie przypominało śmierć.


XXI.
DECYZJA.

Gontran wszakże tryumfował.
Na jego to korzyść odegraną została w rzeczywistości okropna scena z tego rodzinnego dramatu, któremu za kulisę służył salon w zamku Presles.
Prokurator królewski, sądzia wydelegowany i lekarz powrócili do Tulonu ze stanowczem przeświadczeniem, że podanie wicehrabiego mogło być wprawdzie do pewnego stopnia przesadzone» ale że w rzeczywistości nie było nic chwiejniejszego nad rozum generała i nic niepewniejszego nad jego wspomnienia....
Owo opowiadanie, które wyrwało mu się o zdarzeniach nocy 10-go maja 1830 roku, zrobiło na urzędnikach wrażenie nieodpartego objawu gorączkowego uniesienia, graniczącego z chorobliwą maligną.
Krótko mówiąc, nie powzięli oni niecofnionego już zdania, ale waga przechylała się na stronę orzeczenia kurateli i przedstawiciele prawa uważali za nieodzowne powtórne badanie.
Niemniej prawdą było, co zaznaczyliśmy powyżej, że w grze, która rozpczęła się teraz między Gontranem a sądem, a którego stawką było wzięcie w kuratelę generała, wicehrabia bezspornie wygrał pierwszą partyę.
Mulimy dodać, że młody człowiek nie brał bynajmniej na seryo ojcowskiego przekleństwa, a przedewszystkiem rozkazu natychmiastowego opuszczenia domu przodków.
— Jestem tu na mocy praw moich prawnego syna! — powiadał sobie wesoło, — i nie oddalę się ztąd aż po to chyba, by wydawać wesoło w Paryżu fortunę ojca, skoro sąd dobrze ureguluje nasze sprawy i odda mi w ręce zarząd całego majątku.


∗             ∗

Nie potrzebnem jest do naszej opowieści, rozszerzać się tu nad zdziwieniem, bólem i oburzeniem Jerzego Herbert, skoro za powrotem z długiej swej i spokojnej poobiedniej drzemki w szalecie, dowiedział się o tem, co przez ten czas zaszło w zamku.
Daremnie poddał Dyannę prawdziwemu śledztwu, starając się dowiedzieć od niej o powodach, które ją popchnęły do wspólnictwa w ohydnym postępku Gontrana.
Dyanna zamknęła się w nieprzezwyciężenie upornem milczeniu... Nie mogąc powiedzieć prawdy, wołała nic nie odpowiedzieć.
Jerzy, niezdolny do podejrzeń wogóle, nie mogący przypuścić nawet absolutnej jej zależności od brata, na łaskę którego zdał ją dziwny fatalizm, zmuszony był powiedzieć sobie z rozpaczą, że ta, która dotychczas zdała się łączyć w sobie wszystkie przymioty aniołów, była kobietą bezduszną, pozbawioną serca, demonem, czyniącym złe dla samejże miłości złego!
Jakże dać wyobrażenie o tem, co się działo w duszy Marcelego de Labardès?
Napomknienia tak wyraźne hrabiego Presles do nikczemnego czynu, spełnionego w parku wili Salbert w ową noc pamiętną 10-go maja 1830 roku, ten frazes przedewszystkiem, frazes, którego znaczenie wybijało się przed jego oczy jasno jak słońce samo:
Oko moje zanurza się w krwawych ciemnościach tej przeklętej nocy.... Widzę pośród nich kobietę, którą