Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/288

Ta strona została przepisana.

»Ale trzeba się spieszyć. Jutro może już wezmą mnie w kuratelę!... jutro może już Blanka daremnie wzywałaby mojej pomocy.
»Dziś jestem tu jeszcze panem!...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Doszedłszy do tego punktu niemego swego monologu, generał powiedział sobie, że czas zastąpić czynem rozmyślania.
Urwał przeto wątek tych rozważań najzupełniej logicznych, których część przedstawiliśmy oczom czytelnika i głosem łagodnym a pieszczotliwym przemówił:
— Moje dziecię.
— Ojczulku? — szepnęła dziewczyna, podnosząc śliczną swą główkę, spoczywającą aż dotąd na kolanach starca.
— Posłuchaj, droga moja mała... posłuchaj mnie uważnie, bo mówić będę o rzeczach ważnych....
Blanka podniosła czyste swe głębokie oczy, zatopiła je we wzroku pana Presles i spytała ciekawie:
— O cóż to chodzi?
— O szczęście twoje może....
Frazes ten, który pozornie nie miał żadnego ściśle określonego znaczenia, został przecież natychmiast odgadniony przez dziewczynę.,.. Odgadła jaki zwrot może przybrać tak rozpoczynająca się rozmowa i pokraśniała aż cała.
— Ojczulku, — rzekła głosem, którego dźwięk srebrzysty tłumiło wzruszenie, — słucham cię z całą uwagą....
— I odpowiesz mi szczerze?...
— Wiesz przecie, żem nigdy nie skłamała... a zresztą, czyż to przed tobą chciałabym coś ukryć?... Z tobą, mój ojczulku, ja nie będę mówić szczerze, ale po prostu myśleć głośno.... Sądzę, że o tem nie wątpisz....
— Nie, nie wątpię..,. To też kocham cię, jak zasługujesz, aby cię kochano, mój ty czysty aniele bez zmazy, moja jedyna i droga pociecho....
Starzec ujął obu dłońmi głowę dziewczęcia i pochylony ku niej, okrywał jej czoło i włosy długiemi pocałunkami.
— O cóż mnie spytać chcesz, ojcze? — spytała Blanka.
— O tajemnicę twego serca....
— Gotową jestem ci ją wyznać.
— Kochasz Raula de Simeuse?
Bez wahania, choćby na setną część sekundy, dziewczyna odpowiedziała:
— Kocham go....
— Wszak znasz go dobrze, nieprawdaż?
— Zdaje mi się przynajmniej, że go znam dobrze.... Przysięgłabym, że Raul jest dobrym i prawym, z taką samą pewnością z jaką przysięgałabym za twoją prawość i dobroć....
— I nie wątpisz o jego miłości?
— Tak sam o, jak o mojej nie wątpię.
— W takim razie więc w małżeńswie z nim widzisz szczęście całego twego życia?...
— Tak mi mówią rozum i serce....
— Wiesz, że Marceli de Labardès prosił mnie o rękę twoją dla Raula?
— Tak, ojczulku, wiem....
— I wiesz zapewnie również, com ja na to odpowiedział?...
— Ty, ojcze zezwoliłeś, ale to zezwolenie nawet zdałeś na ostateczną decyzyę siostry mojej. Owoż wiem o tem również, że Dyanna odmówiła.
— Czy wiadomą ci jest przyczyna tej odmowy?
— Nie, Dyanna odmówiła wszelkiego wytłómaczenia.
— A zatem, dziecko moje, ta przyczyna, jakąkolwiekby ona była, nie obchodzi nas teraz już zupełnie....
— Jakto?... — zawołała Blanka rozradowana. — Co chcesz powiedzieć, ojczulku? Zdaje mi się, że cię rozumiem a jednak obawiam się moje marzenia postawić na miejscu rzeczywistości i stworzyć sobie tym sposobem bolesne rozczarowanie.
— Nie, nie, kochane dziecko, nie mylisz się bynajmniej, com chciał powiedzieć, tyś już odgadła.... Powody odmowy Dyanny nie obchodzą nas już teraz, ponieważ obędziemy się bez jej zezwolenia.
Blanka zarzuciła dwoje ramion dokoła szyi pana Presles i uścisnęła go gorąco, szepcząc z uniesieniem:
— O! ojczulku, jakiś ty dobry!
— A zatem, — podjął starzec, — małżeństwo twoje z Raulem jest rzeczą ułożoną.... Tylko, — dodał uśmiechając się, — kładę jeden warunek.
— Jakiż to?...
— Że nastąpi ono bez zwłoki, po upływie czasu nieodzownie koniecznego do spełnienia prawnych formalności.
— Ah! nic więcej nie pragnę! — zawołała Blanka naiwnie i okrzykiem tym sprowadziła nowy uśmiech na usta starca.
— Potrzebnem byłoby, — ciągnął dalej, — ażebym dziś jeszcze zobaczył się z Marcelim de Labardès i panem de Simeuse, ażeby rozmówić się z nimi o urządzeniu całej sprawy i sposobie załatwienia jej w jak najkrótszym czasie.
— Nic łatwiejszego nad to... zadzwonię i wyda ojciec rozkaz służącemu, żeby siadł na koń i coprędzej popędził do willi Labardès.
— Otóż to właśnie.
— Gdybym tak napisała parę słów?
— Do kogo?... do Raula?...
— O! nie, — szepnęła rumieniąc się Blanka, — do pana de Labardès.