Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/29

Ta strona została przepisana.

Przybywszy na pięćdziesiąt kroków od kraty, stanął.... Postawił latarnię na ziemi u swych nóg, — odciągnął kurek karabina z miną wcale wojowniczą, i zapytał głosem drżącym i złamanym
— Kto jesteście, wy, którzy hałas czynicie u naszych drzwi o podobnej godzinie?...
— Jestem synowcem twego pana, mój przyjacielu, — odpowiedział młody oficer, — jestem Marcel de Labardès....
— Pan Marcel!! — powtórzył stary sługa z radosną intonacyą, poczem pozbył się natychmiast karabinu, a wziął latarnię. — Ah! panie Marcelu, witam pana z całego serca.... — Jak pan baron będzie zadowolony!! Oczekiwaliśmy pana dopiero jutro z rana... — Z tego to powodu nawet pozwoliłem panu stać pod bramą, i proszę pana pokornie o przebaczenie....
Mówiąc te słowa, starzec włożył ogromny klucz w ciężki zamek i krata obróciła się na zawiasach.
W chwili rozstania się z porucznikiem, Jerzy powiedział mu:
— Nie chcę żebyś się narażał jutro wieczór sam jeden na wielką drogę.... — Cokolwiek przed dziewiątą, przyślę ci dwóch lokai uzbrojonych i z pochodniami, aby cię eskortowali....
— Czyż to potrzebna ostrożność?...
— Do licha!... zdaje mi się mój przyjacielu, że pomoc, jakakolwiek ona, jest nie do pogardzenia.... Miałem niedawno tego dowody, dzięki tobie!!
— A więc niech tak będzie, jak chcesz.... Będę czekał na twoją eskortę, aby się udać w drogę.
Po nowem uściśnieniu ręki, Jerzy odwrócił konia i szybko oddalił się, wśród światła pochodni podskakującego wskutek przyśpieszonego galopu koni.
Stary Jakób, — nazywający się Hieronim, starannie zamknął kratę, poczem, skierował kroki ku domowi, idąc prostą aleją, ocienioną włoskiem! topolami ogromnych rozmiarów.
Marcel, zawsze na koniu, jechał obok niego.
— Umieścimy pańskiego wierzchowca w stajni, — rzekł Hieronim, — a potem obudzę pana barona....
Budynek stajenny był rozległy, wykwintnie wybudowany, i mógł pomieścić dwanaście koni, lecz zapuszczony, wyglądał na zupełną ruinę. — Mały pirenejski podjezdek, zwykły wierzchowiec barona, stajnię tę zamieszkiwał sam, przywiązany na wpół zgniłym powrozem do pustego żłobu.
Marcel zdjął siodło i rozkieznał sam piękną klacz.
— Ja sądzę, panie, — wyszeptał stary sługa, — że pańska wierzchówka nie potrzebuje jeść dziś wieczór. Zużyliśmy dziś ostatni pęk paszy, a nasi dzierżawcy mają przynieść nam dopiero jutro rano....
Było to pobożne kłamstwo, na podobieństwo Caleba w Łucyi z Lammermooru.
Marcel wyszedł i uspokoił Hieronima co do apetytu swej klaczy.
— Czy jesteś pewny, — rzekł mu potem, — że mój stryj śpi?....
— Oh! tak panie... — Punkt o kwadrans na dziesiątą pan baron zamyka oczy i zaczyna chrapać, — a teraz już jest po dziesiątej.
— Czy nie obawiasz się, żeby nagłe przebudza2 nie nie zaszkodziło jego zdrowiu?
— Żadnego nie ma co do tego niebezpieczeń-