Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/292

Ta strona została przepisana.

Nieobecność Jerzego stawiała Dyannę w zupełnem odosobnieniu.
Stosunek wzajemny gości w zamku nie był bynajmniej tajemnicą dla służby. Kiedy nadeszła pora śniadania, jeden z lokai przyszedł do pani Herbert, dowiedzieć się, czy zamierzała zejść na dół.
Na odpowiedź przeczącą i przewidzianą z góry podano jej na górze śniadanie, którego nie tknęła niemal zupełnie.
— Pani się rozchoruje, jeśli jeść nie będzie... — przemawiała do niej panna służąca, która zdawała się być do niej prawdziwie przywiązaną.
Mówimy zdawała, przywiązanie służby bowiem jest ogólnie biorąc komedyą hypokryzyi, mniej lub więcej zręczną, mniej lub więcej długotrwałą.
— Nigdy nie czułam się zdrowszą... — odpowiedziała Dyanna.
A pocichutku dopowiedziała sobie:
— Jakże byłabym szczęśliwą, gdyby Bóg zesłał na mnie jedną z tych chorób, co jak grom powalają człowieka!.. Bo i po cóż żyć?... Nadto już cierpię!... tak, na prawdę, zanadto cierpię!...
Te ostatnie słowa były pierwszem drgnieniem buntu biednej kobiety przeciw temu fatalizmowi, o którym mówiliśmy przed chwilą....
Oskarżała niebo o niesprawiedliwość!... powiedziała sobie, że przecież nigdy nie zasłużyła ani uczynkiem, ani nawet występną myślą, na męczarnie, które znosić była zmuszoną.
— Cóżem ja zrobiła! — wołała, — aby cierpienia, co mnie przygniatają, padały właśnie z ręki tych wszystkich, których kocham najwięcej?
»Mój ojciec, za którego po stokroć dałabym życie!... mój ojciec przeklina mnie i uważa za chciwe, wyrodne stworzenie, za córkę pozbawioną serca i uczuć wszelkich!...
»Moja córka, to ukochane przezemnie dziecko, której pragnęłabym usunąć z drogi każde zmartwienie, bodaj za cenę wszystkiej krwi żył moich! moja córka uważa mnie za śmiertelnego swego, najnieubłagańszego wroga.
»Mój mąż nakoniec, człowiek, do którego należy cała dusza moja i serce bezpodzielnie i na zawsze! mój mąż wątpi o mnie i powiada sobie z przerażeniem, że nie znał mnie dotąd istotnie.... Kto wie czy mną już nie pogardza a od pogardy do nienawiści jakże blizko!...
»Tak więc wszystkie rany, które mnie dosięgają, zadane mi są rękoma moich najdroższych!...
»To za wiele naraz boleści!... Nie godzę się na tyle cierpień... a naprzód bądź co bądź się stanie, ojciec mój się dowie, że przekleństwo rzucone na córkę występną, nie mogło dosięgnąć córki niewinnej!...
Zaledwie powziąwszy to postanowienie, opuściła natychmiast swój pokój i skierowała się ku pokojom pana Presles.
Zanim tam weszła, nieszczęśliwa kobieta miała przejść przez jedno z tych upokorzeń, których rana stokroć więcej boli niż pchnięcie nożem.
W jednym kącie przedpokoju, poprzedzającego bibliotekę, siedział lokaj.
Podniósł się na widok pani Herbert i powiedział jej tonem pełnym uszanowania, z pod którego wszakże przebijała się zadowolniona nienawiść służalca, który bezkarnie może obrazić swego pana:
— Proszę pani, pan hrabia nie przyjmuje nikogo....
Dyanna popatrzała na służącego ze zdziwieniem.
Zdało jej się, że się przesłyszała chyba, lub przynajmniej źle zrozumiała i spytała:
— Co mówiłeś?...
Lokaj skłonił się jeszcze niżej niż za pierwszym razem i powtórzył ten sam frazes:
— Proszę pani, pan hrabia nie przyjmuje nikogo....
— Czy straciłam zmysł?... — pomyślała sobie Dyanna, — czy też noc jedna tak zmieniła twarz moją, że lokaj domowy mnie nie poznał?...
Przez ciąg długich godzin poprzedzającej nocy, Dyanna przecierpiała tyle, że to ostatnie przypuszczę nie wydało jej się niemal możliwem.
— Czy mnie nie poznajesz? — spytała dziwnym jakimś, bezdźwięcznym głosem jak głos lunatyczki.
Służący miał na ustach uśmiech ironiczny niemal.
— O, pani, — odparł, — poznałem najdoskonalej starszą córkę pana hrabiego.
— Cóż mi więc mówisz w takim razie?
— Miałem zaszczyt powiedzieć pani, że pan hrabia nie przyjmuje nikogo.
— Alboż ja jestem kimś, gościem jakim czy co?
I Dyanna, nie rozumiejąca jeszcze, postąpiła o krok ku wejściu.
Lokaj stanął między nią a drzwiami, zawsze z najgłębszym szacunkiem i miodowym tonem wymówił następne słowa:
— Pani zmusza mnie do wypowiedzenia tego, że otrzymałem od pana hrabiego specyalne polecenie, abym prosił panią w razie jej przyjścia, by raczyła nie wchodzić do pana.