Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/293

Ta strona została przepisana.

Z piersi Dyanny wyrwał się krzyk przenikliwy, krzyk kobiety, co spostrzega nagle, że nastąpiła na żmiję.
Pierwszym mimowolnym ruhem cofnęła się o kilka kroków wstecz; ale natychmiast niemal inne powzięła postanowienie.
Giest nakazujący, giest królowej dał do zrozumienia lokajowi, że nie może przeprowadzić otrzymanej instrukcyi, chybaby podniósł rękę na panią Herbert.
Cofnął się instynktownie i ustąpił z drogi córce swego pana.
Dyanna rzuciła się ku drzwiom, które otwarła i cała drżąca z gniewu i oburzenia, które nie dozwoliło jej pamiętać o pozornej swej względem ojca sytuacyi, weszła do biblioteki, wołając:
— O! mój ojcze... mój ojcze... czy to podobna, żeś między sobą a twym dzieckiem postawił lokaja?...
Na jej widok, Blankę, Która siedziała na nizkim taburecie u nóg generała, przejął rodzaj przestrachu i zgrozy taki, że aż ukryła twarz w obu dłoniach.
— Więc ja ją przejmuję strachem! — pomyślała Dyanna, której uwagi ruch ten nie uszedł, — przejmuję strachem moją córkę! O! mój Boże!
Generał podniósł się nawpół z swego siedzenia i jak wczoraj wyciągnął ku pani Herbert rękę groźnie, mówiąc głosem, którego dźwięk zimny, lodowaty był daleko okropniejszym niż wybuchy najhałaśliwsze gniewu:
— Po co pani tu przychodzisz?... Szukasz niezawodnie brata swego Gontrana?... Tu go nie znajdziesz z pewnością, dla tego radzę go szukać gdzieindziej....
Dyanna postąpiła aż ku starcowi i padła na kolana, szepcząc:
— Mój ojcze... mój ojcze!...
— Powstań pani i wyjdź! — przerwał generał.
— Mój ojcze, zaklinam cię na Boga, zechciej mnie wysłuchać!...
— Nie chcę nic słyszeć.
— Mój ojcze miej litość nademną... gdybyś wiedział co ja cierpię!...
— Co pani cierpisz na to zasłużyłaś w zupełności... To kara! Bóg jest sprawiedliwy.
— A więc nie prawda, — krzyknęła Dyanna, wznosząc w górę głowę, ostatni ten cios bowiem wrócił jej naraz siłę i odwagę, — a więc, nie, kara ta nie jest zasłużoną!... nie, Bóg nie jest sprawiedliwy, bo druzgocze niewinną!...
— Pani, niewinną! Jak śmiesz to powiedzieć, nieszczęśliwa? Pani Herbert już nie klęczała.
Stała tuż obok pana de Presles a wzrok jej jaśniał głęboką ufnością w słuszne swe prawa.
— Ojcze mój, w imię tej świętej kobiety, która z wysokości niebios pewnie nie chce, by męczono dłużej jej córkę, błagam cię: wysłuchaj mnie!...
Dziwna uroczystość tego wezwania przejęła generała.
Nie myślał już wypędzać pani Herbert.
— Przemawiasz do mnie w imię matki, — odpowiedział po chwili milczenia, — nie mogę więc odmawiać wysłuchania cię... ale co ty mogłabyś mi powiedzieć, czemuby święta towarzyszka mego życia przysłuchiwać się mogła bez wstrętu?...