Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/295

Ta strona została przepisana.

mówi o słabość, ale z pewnością, dziecko nie okaże się surowem i nieubłaganem, kiedy starzec przebaczy....
— Tak więc chcesz, moja córko?
— Mój ojcze, proszę cię o to! — usilnie nastawnia Dyanna.
— Niechże więc będzie twoja wola.
Pan de Presles zawołał Blankę, która też zaraz nadbiegła.
Wyraz głębokiego zdziwienia, może winnibyśmy powiedzieć zmartwienia, odbił się na jej twarzy, skoro zobaczyła, że generał trzyma w dwu swoich dłoniach rękę pani Herbert, stojącej przed nim.
Zatrzymała się, jakby niezdecydowana przy progu, który już przestąpiła.
— Zbliż się, kochane dziecko... — mówił dalej pan de Presles.
Blanka usłuchała, ale z widocznym żalem i ociąganiem; podeszła krokiem wolnym i nieśmiałym.
— Droga córko, — ciągnął generał, — twoja siostra obraziła mnie może, nie dziś tego żałuje... Grzesznik, którego żal jest szczerym, tak mówi Ewangielia, jest przyjemniejszym w oczach Boga niż sprawiedliwy, co nie zgrzeszył nigdy.... Wszystko już przebaczone... wszystko zapomniane.... Nie mam potrzeby prosić cię o przebaczenie dla twej stostry, ale o zapomnienie tego co było...zapomnienie i serdeczność....
— O! tak, kochana Blanko, — zawołała Dyanna, ujmując dziewczę w uścisk gorący, przyjęty dość zimno, — kochaj mnie... kochaj mnie bardzo... chociażby przez litość tylko!... bo ja okropnie cierpię.
— Nie miałam ci nic do przebaczenia, moja siostro, — wymówiła zcicha Blanka, z niezmiernem zakłopotaniem i widocznem wahaniem, — mogę tylko zapmnieć skoro mój ojciec zapomina... nakoniec winnam cię kochać, ponieważ jesteś moją siostrą....
Lodowate te słowa przejęły bolesnym dreszczem panią Herbert.
— Niestety! — pomyślała sobie, — córka moja straconą jest dla mnie... straconą zupełnie... to już nienawiść!...
Generał czuł to wszystko, co się działo w sercu udręczonej jego córki.
Wzajemne położenie trojga zebranych w bibliotece osób zdawało się, że nie może już być falszywszem i wymuszeńszem jak niem było w tej chwili.
A przecież stało się niem jeszcze bardziej.
Zobaczym jakim sposobem i dla czego.
Drzwi biblioteki otwarły się i tenże sam lokaj, który przed chwilą opierał się wejściu pani Herbert, zaanonsował:
— Pan baron Marceli de Labardès!... pan hrabia Raul de Simeuse....
Trzebaby nam posiadać pióro, a raczej skalpel Balzaka, jedynego genialnego powieściopisarza naszej epoki, liczącej tylu utalentowanych, ażeby zanalizować, ażeby zdysektować poniekąd rozliczne i różnorodne wrażenia, które w tej jednej chwili przejęły serca i myśli pana de Presles, Dyanny i Blanki.
Generał nagle przypomniał sobie wszystko co zaszło od dnia wczorajszego i przebiegł myślą wszystkie te zdarzenia.
Przypomniał sobie, że mimo opozycyi, stawianej tak energicznie przez panią Herbert, oddał rękę Blanki Raulowi w jak najformalniejszy i najbardziej stanowczy sposób, rozporządzając tym sposobem córką w chwili właśnie, kiedy matka poświęcała siebie na całopalną dla jej szczęścia ofiarę!... Pana de Presles na tę myśl, na to wspomnienie przeszedł dreszcz nieopisanej trwogi.
Wczoraj, Dyanna osądzona i potępiona na podstawie fałszywych pozorów, wydawała mu się niegodną praw macierzyńskich, uznał, że nagannem swojem postępowaniem utraciła wszelkie prawa matki; ale teraz kiedy wiedział prawdę, tę prawdę tak wzruszającą, prawa te na chwilę zapoznane stawały przed nim nietykalniejsze i świętsze niż kiedykolwiek.
Dyanna, posłyszawszy tylko wymienienie nazwiska Marcelego de Labardès i Raula, zrozumiała, że musiało zajść coś, o czem ona nie wiedziała jeszcze i przeczuła, że nowe to wydarzenie zawierało dla niej w sobie pasmo nowego nieszczęścia.
Blanka, drżąc z obawy i niepokoju, mówiła sobie, że może jej szczęśliwa budowa, wzniesiona przez generała w nieobeności pani Herbert, zapadnie się samym już faktem obecności tej ostatniej.
Raul sam, acz tak pewnemi zdawały mu się nadzieje, które miał prawo powziąść, przeląkł się instynktownie, zobaczywszy obok generała Dyannę.
Wreszcie ze wszystkich osób zebranych w bibliotece, Marceli de Labardès był jedynym, który pozornie przynajmniej zachował spokój.
Niepewność zresztą nie miała być zbyt długą, ani dla jednych, ani dla drugich aktorów sceny, którą postaramy się opowiedzieć we wszystkich szczegółach.
Marceli, ukłoniwszy się Blance z niezmierną serdecznością a Dyannie z chłodnym szacunkiem, zbliżył się do generała i rzekł mu:
— Panie hrabio, wywiązałem się z powierzonej mi misyi, którą wczoraj raczyłeś zdać na mnie... Co do zapowiedzi rzecz już zregulowana i zredukowana do ściśle koniecznego czasu, notaryusz pański zaś, który zarazem jest moim, przyspasabia akt swój wedle wskazówek i instrukcyi danych mu przezemnie ze strony pana, z dołączeniem moich osobistych i za trzy dni najpóźniej przybędzie przedłożyć go panu.
— To dobrze, mój przyjacielu, — wybąknął pan de Presles zambarasowany; — dziękuję ci za pośpiech, z jakim starałeś się spełnić wolę starca; tegom się po tobie spodziewał.