Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/296

Ta strona została przepisana.

W chwili, gdy Marceli Labardès mówił o zapowiedziach i instrukcjach danych notaryuszowi, twarz pani Herbert pobladła nagle, nietylko już policzki ale wargi nabrały kredowej białości.
— Mój ojcze, — przemówiła głosem, który drżał od silnych uderzeń serca, — skoroś mi tak wspaniałomyślnie przebaczył wszystkie moje względem ciebie przewinienia, nie zechcesz pewnie nadal uważać mnie za obcą... i pozwolisz mi zapytać się, o jakich to nieznanych mi dotąd okolicznościach wspomniał pan de Labardès?
— Moje dziecko, — odpowiedział generał z wzruszeniem, które daremnie starał się ukryć, — chciałem cię właśnie zawiadomić o tych sprawach, kiedy wszedł Marceli i Raul. Po smutnych zajściach wczorajszych, zajściach, których nie obciąłbym przypominać, a które przeciwnie zapomnieć będę usiłował, wolno mi było sądzić, że potrzebnem jest koniecznie zapewnić przyszłość kochanej mojej córki, tak kochanej przez cię siostry, Blanki.
Pan Presles urwał.
Sytuacya wydawała mu się tak straszliwie naprężoną, że drżał z obawy, by jej jakiś nagły wybuch nie rozwiązał.
Można było w ciszy słyszeć gwałtowne bicie serca Dyanny.
— I aby zabezpieczyć przyszłość siostry mojej, — podjęła ona po chwili, — cóż uczyniłeś, mój ojcze?
Daremnem już odtąd było wszelkie wahanie, zwlekanie wszelkie!...
Trzeba było przestąpić przepaść z narażeniem nawet, że się w nią wpaść może; innemi słowy, trzeba było odpowiedzieć.
— Przychyliłem się do prośby znanej ci już oddawna, moja córko, — rzekł pan Presles, nie śmiejąc podnieść oczu na twarz Dyanny. — Oddaję rękę Blanki Raulowi i postanowiłem, aby ich małżeństwo odbyło się jak najspieszniej.
Dyanna, od chwili już oczekiwała tego uderzenia gromu i przysposabiała się na przyjęcie go.
Żadna zewnętrzna oznaka nie zdradziła tego, co się działo w jej duszy.
Żaden dreszcz nie przebiegł jej członków.
Żaden muszkuł twarzy nie zadrżał.
Oczy nie zadawały bynajmniej kłamu niewzruszonemu spokojowi zachowania i stoickiemu iście wyrazowi twarzy.
— Mój ojsze, — wyrzekła bardzo cicho, ale tak wyraźnie, że każde wymówione słowo słyszane było dokładnie przez wszystkich słuchaczy, — chciałabym mieć prawo schylenia głowy przed przemożną twoją wolą. Nieszczęściem dla mnie, nieszczęściem dla nas wszystkich, nie mogę tego uczynić....
— Co ty mówisz?... — zawołał generał, — Dyanno, moje dziecko, córko moja, czyż chciałabyś sprzeciwiać się jeszcze?...
Pani Herbert przerwała starcowi.
— Nie mów o mojej woli, ojcze! — wyszepnęła, — nie mam jej zupełnie, mieć jej nie mogę.... Alboż wyglądam na taką co wydaje prawa, kiedy sama muszę ulegać tak okrutnym?... Mój ojcze, mój ojcze... nie zapominaj, że tak często potępia się niewinnych!... Ty mnie nie potępiaj!...
Raul tak drżący gniewem, że musiał się całą siłą powstrzymywać, myśląc o tem, że mówi do kobiety, ale gniew ten mimo to burzył mu krew w żyłach, wstąpił ku Dyannie i rzekł jej:
— Na miłość boską, pani, racz pamiętać o tem, że słowa te, które wyrzekłaś, dadzą zastosować się do mnie.... I ja jestem niewinnym.... Nie uczyniłem nic, czembym zasłużył na tę nienawiść, którą mi okazujesz.... Nie potępiajże mnie pani... miej litość nade — mną... błagam cię o to na kolanach....
I Raul w istocie zginał kolana przed Dyanną.
— Panie de Simeuse, — odpowiedziała pani Herbert z głębokim przejmującym smutkiem, — nie należy zginać kolana przed nikim prócz Boga... powstań. Powtarzam panu, że nie mam dlań nienawiści i przysięgam panu, że przeciwnie czuję dla niego litość głęboką.
Potem, nie przerywając zwróciła się do generała:
— Mój ojcze, nie mam już ani sił, ani odwagi wobec tego obwinienia o nienawiść i okrucieństwo, którem mnie kamienują. Odtąd te niezasłużone wymówki, któremi mnie obarczają niechaj zwracane będą do ciebie, bo los tych, co mnie oskarżają, będzie teraz jedynego mieć sędzię, ciebie ojcie. Opuszczam was na kilka minut. Skoro powrócę, proszę cię, ojcze, zostań tu sam na chwilę. Gdy mnie wysłuchasz rola moja na tej ziemi będzie spełnioną.... Niemało jeszcze mieć będę do cierpienia niezawodnie, ale przynajmniej nikt nie będzie miał prawa powiedzieć, że to z mojej winy i woli cierpią inni.
Wymówiwszy te ostatnie słowa pośród ogólnego zdumienia, Dyana wyszła z biblioteki krokiem, który mimo wszystkich wysiłków nie był ani spiesznym ani pewnym.
Krok ten wszakże stał się pewniejszym, skoro tylko pani Herbert przeszła przedpokój.
Minęła galeryę, która prowadziła do jej pokojów, weszła do swojej sypialni, nie zadawszy sobie nawet trudu zasunięcia za sobą zasówki, jak to czyniła zazwyczaj i zbliżyła się do hebanowego mebla, który już znamy, otwarła szuflady, nacisnęła sprężynę, podniosła dubeltowe dno i pochwyciła medalion, zawsze w poczwórnem zachowany obwinięciu z bibułki.
Zaopatrzona w tę tajemniczą miniaturę, której sam widok przywodził jej na myśl najokropniejsze ze