Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/298

Ta strona została przepisana.

ki... dziś wszystko jest połamane.. dziś jestem dla pana tylko obcym człowiekiem!... Czyliż od wczoraj stałem się lokajem, który się nie podoba i którego się wypędza?... Czyż popełniłem jaką, nikczemność?... Czy panu kto powiedział, że jestem podłym?... Miejże pan litość nademną!... Powiedz mi przyczynę, jakąkolwiek ona jest, tego co się stało.
Krzyk nagły, straszny krzyk Dyanny powstrzymał na ustach generała odpowiedź, którą chciał dać na gwałtowne pytanie Raula.
Blanka podeszła do siostry i nagłym, szybkim ruchem, wyrwała jej medalion, którego złotą oprawę widziała połyskującą między palcami pani Herbert.
Zaledwie spojrzała jednym rzutem oka na miniaturę, wydała takiż sam okrzyk jak Dyanna przed chwilą.
Równocześnie rzuciła się ku Raulowi i kiedy pani Herbert klęcząca, nawpół szalona szeptała:
— Ten medalion, moja siostro.... Na miłość boską... oddaj mi ten medalion!...
Blanka mówiła z akcentem rozpaczy, który aż nadto wymownie świadczył o mękach, rozdzierających jej serce:
— Pytasz o przyczynę tego, co się dzieje, Raulu; ja ci ją powiem.... Od dawna podejrzewałam ją... dzisiaj... jestem tego pewną.... Ta kobieta, którą tu widzisz, ta kobieta, co tak błaga i płacze... zdradziła wszystkich, co ją kochali, jak Judasz zdradził swego Boga!... Zdradziła ojca... zdradza Jerzego... mnie zdradza!... Jeżeli sprzeciwia się małżeństwu, które mnie miało uczynić szczęśliwą, to dla tego, że dla mnie nie jest ona siostrą, ale rywalką! Niby to nienawidzi cię ona, Raulu, ale ta nienawiść jej to miłość!... ona cię kocha, czy słyszysz? kocha cię z pogwałceniem przysiąg, które wobec Boga składała swemu mężowi... zdeptała ona te przysięgi.... I dość mi tego dowodu... ten portret... twój, patrzaj, chowa w ukryciu i jak skarb jaki ukrywa....
Blanka wyciągnęła medalion i podała go Raulowi i złamana wzruszeniem, dławiona uniesiem gniewu i zazdrości, zachwiała się, zamknęła oczy i byłaby upadła, gdyby Dyanna nie była ją podtrzymała w swych ramionach, szepcząc z przerażeniem i rozpaczą, które jej kazały zapomnieć już o wszystkiem:
— A nieszczęśliwa!... zabiłam moją córkę....
Generał, Marceli i Raul zadrżeli naraz, pierwszy z boleści, dwaj drudzy przejęci niesłychanem wrażeniem, posłyszawszy nieostrożne te słowa, zawierające najzupełniejsze wyznanie.
Ale powiedzianem było, że w tej chwili najbardziej przejmujące zdarzenia miały postępować po sobie bezpośrednio, jak następują po sobie wystrzały pułkowego szeregu.
Raul, skoro tylko oczy jego padly na medalion, aż cofnął się zdumiały i zawołał, zwracając się do Marcelego:
— Portret mego ojca!... ten, który panu dał na łożu śmierci!... ten, który pan zgubiłeś!...
Dyanna słuchała z piersią dyszącą z oczyma rozszerzonemu.
Padła na kolana obok zmartwiałego ciała Blanki, wymawiając cichym stłumionym głosem:
— Wszechmocny Boże!... więc to był on!...
Tak jak Dyanna, słuchał i generał i jak ona zrozumiał on również.
Dziwny wówczas był to widok, widok straszny: ten starzec odmłodniały świętym gniewem, szalonem oburzeniem uprawnionej zemsty, który naraz przeobraził się cudownie.
Płomień zapalił się w jego spojrzeniu, białe włosy, co się podniosły na głowie, tworzyły jasną dokoła jego czoła aureolę, zesztywniałym członkom powróciła siła lat dwudziestu.
Nie szedł już, ale jednym skokiem rzucił się ku boazeryi dębowej ściany i pochwycił dwa obnażone pałasze i rzucił jeden z nich do nóg Marcelego wołając:
— A! nędzniku!.. owym więc rabusiem z nocy 10-go maja, ty byłeś! Nie chcę cię zamordować, ale zabić cię muszę!... Podnoś pałasz i broń się!
Marceli, jak trup blady, spokojny jak męczennik, wzniosły rezygnacją, skrzyżował ręce na piersi i odpowiedział:
— Zabij mnie, panie hrabio, bronić się nie będę....
— Czyś tchórzem?... — spytał generał, którego wściekłość dochodziła do najwyższego paroksyzmu szaleństwa.
— Nie, — odpowiedział Marceli, — tchórzem nie jestem, ale się bronić nie będę.
— Zmuszę cię byś się bił ze mną, — ciągnął pan de Presles, uderzając w twarz płazem pałasza Marcelego, który stał niemy i nieporuszony. — Czy umiesz tylko znieważać kobiety, a ustępujesz tchórzliwie przed starcem? A! nędzniku!
Hrabia, wymawiając ostatnią tę obelgę, chwycił za czerwoną wstążeczkę Legii honorowej, zawiązaną w dziurce guzika na piersi Marcelego; zdarł ją i rzucił pod nogi.
— Zabij mnie pan!... ależ zabij! — szeptał pan de Labardès, — ja bronić się nie będę!
Generał był już niemal bezprzytomnym, tak nie panował nad sobą. Było to coś jak szaleństwo, jak napad obłędu, podniósł broń by nią ugodzić.
— Ja go bronić będę! — krzyknął Raul, rzucając się między obu i podnosząc leżący na ziemi pałasz.
— Panie hrabio, — dodał zwracając się do generała, — nie wiem o jaką podłość pomawiasz pana de Labardès, ale to wiem, że on nie jest jej winnym!