Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/299

Ta strona została przepisana.

Ja odpowiadam za niego mojem ciałem... odpowiadam za niego moim honorem!...
Marceli usunął zlekka na bok Raula.
— Dzięki, moje dziecko, — rzekł, a łza stoczyła mu się po twarzy, — dzięki, ty wierzysz we mnie, bo masz serce szlachetne.... Ale się mylisz.... Jestem nikczemnikiem. Daj mi więc umrzeć, bo pan de Presles ma nademną prawo życia i śmierci.
Generał rzucił broń daleko od siebie.
— Nie będę korzystał z tego prawa... — rzekł z nagłym spokojem, — żyj, mój panie, pozostawiam bię Bożej sprawiedliwości.
— I sprawiedliwość ta się stanie, panie hrabio, — odpowiedział Marceli, — szybko i dobrze ona zostanie wymierzoną, przyrzekam ci to.
Wymówiwszy te słowa, pan de Labardès, zwrócił się ku drzwiom biblioteki.
Raul postąpił za nim.
— Zostań, moje dziecko, — rzekł mu Marceli, — zostań, twoje miejsce jest tutaj, pozorna zapora, która istniała przeciw twemu małżeństwu, dziś już jest usuniętą, zostań....
W chwili dojścia do progu, były oficer odwrócił się raz jeszcze. Objął Blankę, wciąż zemdloną jeszcze, długiem spojrzeniem, pełnem nieujętego jakiegoś wyrazu.
— Żegnaj, — pomyślał, — żegnaj mi, moja córko. Kochałem cię już bardzo.... Kocham cię więcej jeszcze a nie zobaczę cię już nigdy... Żegnaj mi, żegnaj, żegnaj na zawsze i ty także, mój Raulu, moje dziecko, żegnaj....
I wyszedł z biblioteki, której progu nie miał już nigdy przestąpić, potem z zamku, do którego nie miał już powrócić.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Blanka poruszyła się zlekka.
— Nie słyszała nic, nic nie wie.... Nie powinna nic wiedzieć... — zawołała żywo Dyanna do Raula, — mój synu zapomnij wszystko.
Skoro dziewczę otwarło oczy, pierwszem posłyszanem przez nią słowem były te wyrazy, wymówione przez panią Herbert:
— Moja siostrzyczko, uściśnij twego narzeczonego! Generał upadł napowrót na fotel a u nóg jego leżały rozrzucone niepotrzebne już teraz pałasze.


XXIV.
TRZY LISTY.

Dochodzimy do ostatecznego rozwiązania tej długiej historyi.
Pozostaje nam już do zakończenia miejsca tak niewiele a przecież tyle jeszcze mamy rzeczy do powiedzenia; ale na ten cel, należy nam użyć szerokich, pospiesznych rysów piątego akta dramatu, aby coprędzej wreszcie zaspokoić usprawiedliwioną ciekawość czytelnika, podniecaną już od tak dawna.
Takim jest nasz program.
Bodajby nie usprawiedliwił on czasem trafnego nader wyrażenia jednego z naszych przyjaciół, który mawiał często o rzeczach i ludziach: Kłamliwy jak program!...


∗             ∗

Raul w dwie godziny mniej więcej po odejściu Marcelego z zamku Presles, powróciwszy do willi Labardès, dowiedział się, że przybrany jego ojciec wyjechał zeń konno, natychmiast niemal po powrocie, pozostawiając dlań tylko list.
List ten, którego kopertę rozerwał młodzieniec z łatwą do pojęcia trwogą, jeśli sobie uprzytomnimy tylko zaszłe w zamku zdarzenia, zawierał co następuje:
»Moje kochane dziecko. Pośród zasłużonego nieszczęścia, które mnie dotyka, zostaje mi ostatnia pociecha: jest nią możność powiedzenia sobie, że mnie kochasz... Miałem dawniej już to przdświadczenie, ty dziś dałeś mi dowód tego, podejmując się tak szlachetnie mojej obrony przeciw ojcu ukochanej twej Blanki... odpowiadając za mnie własnem życiem i własnym honorem.
«Jakie to szczęście, czuć się kochanym!...
»Ja po trzykroć w życiu nim byłem....
»Naprzód przez twego ojca....
»Następnie przez Jerzego Herbert....
»A nakoniec przez ciebie, Raulu!...
»Niestety! Obyś ty na sobie nie zrobił również tego smutnego doświadczenia: przynoszę nieszczęście tym, którzy mi dają część swej duszy!...
»W istocie, dziecko moje drogie, nie wiem doprawdy na co ci mówię to wszystko.... Myśl moja wraca gdzieś w tę przeszłość a za nią biegnie pióro.
»Ale nie to ja chciałem pisać....
»Oddalam się... może to nie potrwa długo...
»Może zaś przeciwnie nieobecność ta będzie do tyła długą, że jej terminu oznaczyć nie jestem w stanie.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

»W każdym razie proszę cię, a w potrzebie rozkazuję nawet, ażebyś się o mnie nie niepokoił ani trochę.
»Zastanawiają się nad kilku słowy, które wobec ciebie wymówiłem w zamku Presles, spostrzegam się, że te słowa, źle wytłómaczone, mogłyby naprowadzić cię na myśl, iż powziąłem zamiar samobójstwa.
»Jeśli ci myśl podobna przyszła do głowy, oddal ją od siebie, moje dziecko.... Bądź pewnym, że Marceli Labardès nie skończy nigdy samobójstwem.... Dość mam na to jeszcze serca i inteligencji, aby po-