Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/302

Ta strona została przepisana.

— Może uważa, że rozciągniecie kurateli nad naszym ojcem opóźnia się bardzo....
— Tak utrzymuje, rzeczywiście.
— Ale czegóż od ciebie chce wreszcie?
— Chce być spłaconym bezzwłocznie... żąda, abym mu się natychmiast uiścił.
— Wie przecież dobrze, że nie możesz.
— Sądzi przeciwnie, że nie byłoby dla mnie nic łatwiejszego nad to.
— Ale jakże?
— Ja ci to powiem.


XXV.
GONTRAN, DYANNA I RAUL.

— Tak, powiem ci to! — podjął Gontran: — naprzód wszakże, kochana siostro, muszę powtórzyć: trzeba byś nie zapominała o naszym wzajemym do siebie stosunku.,.. Pamiętaj o tem, że znam twą tajemnicę.... Pamiętaj o tem, że w mojej mocy jest cię zgubić i że nie zawaham się przed tem, jeżeli zguba twoja stanic się potrzebną do mego ocalenia.
— Alboż sądzisz, że można o rzeczach podobnych zapomnieć, skoro nam je powiedział brat rodzony? — odparła pani Herbert z wyniosłym spokojem. — Dajże pokój! ja cię doskonale znam, Gontranie i nie potrzeba mi twych pogróżek, aby być pewną, że nie cofniesz się przed żadną infamią.
Wicehrabia wzruszył ramionami.
— Przyjmuję twoje obelgi z cierpliwością i pogardą, — rzekł następnie, — tak samo jak słuchać będę, jeśli mnie do tego zmusisz, błagań twoich i pewno im nie ulegnę.
— I to było również całkiem bezpotrzebne.... Wiem od dawna już, że nie masz serca. Ale to wszystko jest ohydne i nie ma żadnego celu. Przystąpże przeto wprost do celu. Czego chcesz odemnie? Jakiemż nowem wspólnictwem mam ci przyjść w pomoc i uchronić cię ten raz jeszcze od rezultatów bezpośrednich gróźb twego godnego przyjaciela.
— Nie pieniędzy już teraz domaga się odemnie pan Polart....
— Czegóż zatem?
— Ręki Blanki.
Dawszy tę krótką odpowiedź, Gontran cofnął się nieco wstecz instynktownie, sądząc, że na twarzy Dyanny zobaczy wyraz rozpaczy i wściekłości.
Zawiedziony wszakże został w swem oczekiwaniu.
Śmiech nerwowy, rozgłośny, niepowstrzymany wyrwał się z ust pani Herbert.
Kiedy ten dziwny napad śmiechu ustal nieco, Dyanna zawołała tonem, w którym więcej było urągania niż gniewu:
— W istocie, mój bracie, chyba jesteś waryatem, ty, co innych pomawiasz o szaleństwo! Jak to! wiesz, że Blanka jest moją córką i przychodzisz żądać odemnie, bym ją wydała w ręce nędznika, w ręce najprostszego, najpospolitszego awanturnika, oszusta najniższej kategoryi!... Dajże pokój, Gontranie, to żart ohydny, ale żart tylko....
— Szczęśliwy jestem widząc, że się na tę rzecz zapatrujesz z jej najmniej czarnej strony, bo tem łatwiej poddasz się jej urzeczywistnieniu.
— Jak to, czy dalej posuwasz te drwiny?...
— Kochana Dyanno, małżeństwo, o którem mówię, jest nieodzownem i dojdzie do skutku.
— Tak sądzisz, mój bracie?
— Więcej niż sądzę, jestem tego pewien....
— W istocie!...
— Dałem słowo już panu Polart.
— Słowo wicehrabiego Gontrana de Presles! Słowo człowieka honoru, nieprawdaż?
— Mój honor tyle wart jest Co i twój, pani siostro, skoro tu chodzi o dziecko, któremu ty jesteś matką, choć mąż twój dla niego jest niczem.
— Dobrze, Gontranie... to przecież godne ciebie! znieważać kobietę... znieważać siostrę!... Mów dalej....
— Zaczepiasz mnie, więc się bronię.
— Mało mnie to obchodzi zresztą, bo twoje obelgi nie dochodzą wyżyn mojej dla ciebie pogardy. Ale powiedziałeś, bracie, że to dziecko jest moją córką i dla tego też ja sama tylko rozporządzam jej losem.
— I byłoby tak istotnie, gdyby nie ta okoliczność, że jesteś w absolutnej odemnie zależności... ale niestety, zależność ta istnieje i bądź co bądź ja rozkazuję, musisz mnie słuchać.
— Mylisz się! ja bunt podniosę!...
— Nie ośmielisz się!
— Dajże pokój! Stanowczo, Gontranie, uważasz mnie widocznie za bardzo podłą dla tego, żem uległa za pierwszym razem. Cóż możesz przociw mnie, mój bracie?...
— Mogę cię zniesławić w oczach męża i świata.
— A! — zawołała Dyanna, — a więc tyś myślał, że ja dla ocalenia mego honoru poświęcałam spokój i godność ojca! Wiedzże dobrze, mój bracie, że gdybyś był mnie groził tylko, byłabym z radością oddała wszystko, honor mój, życie za tego starca, którego napadaliśmy oboje i którego, dzięki Bogu! nie zwyciężyliśmy! Poświęcając ojca, sądziłam, że ocalam moją córkę! Bóg mi to pozwalał uczynić a szlachetny starzec sam to zrozumiał i przebaczył!... To zrobiłam!... to zrobię jeszcze ilekroć będzie szło o moje dziecko. Ale dziś ty występujesz przeciw mojej córce... i przychodzisz mi to powiedzieć i sądzisz, że nie ośmielę się zbuntować! Mówisz mi o moim honorze! Posłuchajże mnie dobrze, Gontranie i zachowaj