Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/304

Ta strona została przepisana.

urzeczywistni jeśli ze wzgardą odpychać będę tego, którego ma bezczelność narzucać nam dla Blanki.
— Któż to jest ten człowiek, pani?
— Baron Polart.
Raul otrząsnął się ze wstrętem.
— Baron Polart! — powtórzył z goryczą. — A! chociaż wiedziałem, że Gontran upadł nizko, nie byłbym nigdy się spodziewał tego nazwiska.
— Cóż przeto zrobisz?
— Spełnię mój obowiązek, pani.... Jutro nie będziesz już pani potrzebowała lękać się gróźb brata.
Dyanna wyciągnęła do Raula rękę, którą on do ust podniósł.
— Niechaj Bóg czuwa nad tobą, moje dziecko, — wyszeptała, — i niechaj od ciebie odsuwa niebezpieczeństwo.
— A! pani, jednego się tylko lękam.
— Czego.
— Aby człowiek, o którym mi pani mówisz, nie był tchórzem, który odmawia zadośćuczynienia i bić się nie chce.
— I cóż! Zmusicie go do tego.
— Zrobię przynajmniej wszystko w tym celu, co tylko zrobić będzie można.
W tej chwili powracała Blanka.
Raul uprzedził ją, że nazajutrz rano zmuszonym będzie być w Tulonie i że skutkiem tego może nieco później niż zwykle przyjedzie do zamku.
— To panu nie przeszkodzi przecież pomyśleć o mnie? — spytało dziewczę z uśmiechem.
Usta pana de Simeuse milczały, ale spojrzenie, którem objął narzeczoną, starczyło za najwymowniejszą odpowiedź.
Niezwłocznie niemal dosiadł konia i oddalił się galopem.
— Biedne, szlachetne dziecko! — powiedziała sobie Dyanna z bolesnem wzruszeniem. — Kto wie, może posyłam go na śmierć!
I ująwszy Blankę w objęcia, uścisnęła ją serdecznie, namiętnie.


XXVI.
ORYGINALNE WYZWANIE.

Nazajutrz skoro świt, Raul de Simeuse przybywał do Tulouu i wysiadł z powozu przededrzwiami jednego z swych przyjaciół, który spał jeszcze głęboko i którego rozbudził niemiłosiernie.
Przyjaciel ten nazywał się Maurycy de Preuil.
— Czegóż u dyabła możesz chcieć odemnie tak rano? — zawołał na jego widok.
— Pragnę zażądać od ciebie jednej z największych przysług, jaką człowiek honoru może oddać drugiemu. — odpowiedział Raul.
— Domyślam się, że chodzi o pojedynek i że potrzeba ci sekundantów.
— Słusznie się domyślasz.
— A zatem bijesz się?
— Tak się spodziewam.
— I kiedyż to?
— Za godzinę, jeśli będzie możliwem.
— A! do licha! w takim razie nie można tracić czasu. Wstaję coprędzęj. Któż jest twoim przeciwnikiem?
— Osobistość więcej niż podejrzana, której z pewnością nie znasz nawet... Jakiś mniemany baron Polart.
— Słyszałem o nim. A! ależ tyś waryat, mój kochany Raulu, żeby narażać swe życie w walce z błaznem tego gatunku!...
— Ten pojedynek jest nie uniknionym.
— Cóż ci zrobił ten baron?
— Mnie, nic. Widziałem go wogóle raz tylko, a nie mówiliśmy z sobą ani słowa...
— Ależ w takim razie nic nie rozumiem.
— Czy masz ufność we mnie? — przerwał mu Raul.
— Z pewnością!
— W takim razie nie potrzebujesz rozumieć. Zresztą, — dodał Raul, — samo wyzwanie moje wytłómaczy ci wszystko.
— Przeciwnik twój zatem nie jest jeszcze wyzwany?
— Nie i nie domyśla się nawet, że nim będzie.
— Szczególniejszy sposób prowadzenia pojedynku! Wreszcie, to twoja rzecz. Któż jest drugim twoim sekunkantem?
— Wyszedłszy ztąd udamy się do Juliana de Luzy, który, jak się spodziewam, nie zechce mi odmówić swej pomocy, tak jak ty mi jej nie odmówiłeś...
— Bardzo dobrze.
— Czy masz pałasze i pistolety?
— Mam.
— Zabierzem je i włożymy do mego powozu.
W niespełna dziesięć minut później Maurycy de Preuil był już gotów i wychodził wraz z panem de Simeuse.
Rozmowa jak dwie krople wody podobniuteńka do tej, którąśmy tu skopiowali, odbyła się między Raulem i Julianem de Luzy.
Wynikiem tego wszystkiego było, że w godzinę po przybyciu narzeczonego Blanki do Tulonu, trzej przyjaciele wysiadali z powozu przed hotelem »Marynarki Królewskiej« i Raul pytał hotelowego garsona o barona Polart.
— Pan baron bardzo późno powrócił tej nocy, — odpowiedział tenże, — i dotąd spi jeszcze.
— Zbudźże go więc.
— Pan baron zabronił mi tego wyraźnie.