Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/306

Ta strona została przepisana.

to, aby pozbyć się pana według wszelkich reguł, ale poprostu o to, aby się go pozbyć jak najprędzej....
— Jednakże, panie, gdybym nie poddał się tym wymaganiom...
— Pańska wola nie ma z tem nic wspólnego, mój panie....
— Ależ...
— Dość tego!... Jesteś błaznem, kochany mój panie; nikt o tem nie wątpi, a pan sam mniej niż ktokolwiek inny; owoż jeśli taki uczciwy człowiek, człowiek z towarzystwa jak ja, robi takiemu jak pan łotrowi zaszczyt potykania się z nim, to już co najmniej człowiek ten musi być absolutnym panem w oznaczeniu sposobu przeprowadzenia rzeczy, a błaznowi pozostaje się tylko poddać temu.
— Jak to, panie, — zawył baron, którego wściekłość i przestrach czyniły sino-bladym z jednej, a purpurowym z drugiej strony, — pan przychodzisz do mnie po to, żeby mnie lżyć tak!...
— Alboż to moja wina? Czemuż u dyabła stanąłeś na mojej drodze, czemu rzuciłeś mi się pod nogi? Oddajesz pan sobie sprawiedliwość, jak mniemam, do tego stopnia by wiedzieć, że gdybyś był skromniutko pozostał w swojej sferze, nie byłbyś naraził mnie na to, bym tu dziś do ciebie przychodził... ale chciało ci się wedrzeć w arystokratyczne koła, chciało ci się pobratać z panami i zaślubić córkę szlacheckiego domu!... tem gorzej dla ciebie, jam temu nie winien!.. Apropos mój kochany baronie de Polart, jakże się ty właściwie u dyabła nazywasz?
Paryżanin kipiał.
Jednakże uspokoił się zwolna i pierwszem jego słowem było:
— A! pan wyobrażasz sobie, że tu możesz rozkazywać, żeś panem bezwzględnym dyktowania sprawy! A więc ja, mój panie, dowiodę ci, żeś się pomylił.
— I cóź w tym celu uczynisz?
— Nie będę się bił.
— To bohatersko!... Otóż wyrazy, które miałeś na ustach od samego początku naszej rozmowy!... A! nie będziesz się pan bił?
— Nie, mój panie.
— To więc już stanowcze?
— O! jak najkompletniej stanowcze.
— Panie baronie de Polart....
— Co panie?
— Na dole w powozie mamy dwie pary pałaszy i dwie pary pistoletów.... Ponieważ dokładnie przewidzieliśmy, że trudnem być może n akłonienie pana do użycia tej broni, będącej bronią uczciwych ludzi, przeto byliśmy do tyła ostrożni, że uzbroiliśmy się zarazem i w laski... Oto są te laski... są to bambusy w dobrym gatunku, które gną się wybornie a łamią nie łatwo... Winienem pana uprzedzić, że bambusy te wejdą w bliższą niezwłoczną a bezpośrednią styczność z pańskiemi plecami, jeśli będziesz trwał w odważnem twem postanowieniu nie brania do ręki pałasza....
— Jak to, — zawołał nieszczęśliwy baron, — jak to! panowie ośmielilibyście się podnieść na mnie rękę?...
— Ależ nie rękę, mój kochany panie, tylko laskę, co jest całkiem różną rzeczą....
— To niegodziwe....
— Łatwo panu uniknąć tego.... Czy chcesz pan bić się, czy też wolisz być obitym?... Wybieraj!
— Ani jedno ani drugie....
Trzy kije podniosły się w górę, jak na znak dany.
— Wstrzymajcie się! już się decyduję....
— Bić się?
— Tak....
— Doskonale.
— Ale przynajmniej dacie mi panowie czas postarania się o sekundantów....
— Ci panowie z prawdziwą przyjemnością udadzą się wraz z panem do tych pańskich przyjaciół, których im wskażesz.
— Udadzą się ze mną?... a to po co?...
— Bo gdybyśmy pozostawili pana samego, uznałbyś za wielce dla siebie dogodne zniknąć i nie pokazać się więcej.
— Więc bierzecie mnie panowie za tchórza?
— Mój Boże, nieinaczej... kochany panie, nieinaczej... w każdym zaś razie przynajmniej aż do chwili, w której nam dasz dowód, że tak nie jest... Zdarza się to dość często, że tchórze, podrażnieni nad miarę drwinami jak leniwe byki lancami pikadorów, zapalają się nagle i na jaką chwilę zamieniają w lwów, pałających wojowniczą żądzą.
Tak się stało i z baronem Polart.
— A więc ten dowód, — krzyczał, — ten dowód, którego się tak domagasz, dam ci go zabijając cię, mój paniczyku....
I w parę sekund zmienił szlafrok na surdut, nasadził kapelusz na głowę w sposób wojowniczy i rzekł, wychodząc pierwszy z pokoju, z większą zwinnością niż grzecznością:
— Chodźmy panowie i spieszmy się, bo mi pilno skończyć z tym jegomością!...
Jak widzimy w niektórych ważnych momentach, natura pierwotna Tymoleona Achilesa Poulart, syna krawca-portyera z ulicy Vieille-du-Temple, brała górę nad przyswojonym w późniejszych czasach werniksem poloru.
Panowie de Preuille i de Luzy dotrzymali baronowi towarzystwa w wyprawie po sekundantów, wyprawie, która musiała zostać uwieńczoną pomyślnym skutkiem.
W istocie panu de Polart dość było wybrać tyl-