Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/307

Ta strona została przepisana.

ko z pomiędzy personału »Klubu przemysłu i sztuki«, każdy z wyborowych członków tej instytucji uważał sobie za zaszczyt módz mu służyć za sekundanta.
Niechaj nam wystarczy wiadomość, że jednym z dwu wybranych był ów Szymon Simonis, który to pierwszy rozwarł przed nim podwoje klubu.
Niebawem też w całym komplecie, dwu adwersarzy i czterech sekundantów wyruszyło całe towarzystwo za miasto i skierowało się ku miejscu, oznaczonemu przez pana de Preuille i sposobnemu wielce na spotkanie tego rodzaju.
Sekundanci barona postanowili, że pojedynek ma się odbyć na pistolety.
W tej chwili była godzina ósma rano.


XXVII.
OSTATNIA SCENA DRAMATU.

Opuśćmy pana de Simeuse i awanturnika w chwili gdy ci dwaj ludzie tak od siebie różni, rozgrywać mają tę okropną partyę, której stawką jest życie, tę grę co jest ostatnią pozostałością owych sądów bożych, które pod inną tylko nazwą przetrwały średnie wieki.
W samej to rzeczy, czyż pojedynek nie jest, a raczej czy nie powinienby być ostatnim wyrazem sądu samego i Boga?
Na nieszczęście gdy ludzie stają do tej walki, Bóg nie patrzy na nich bynajmniej... rzadko bardzo ręka Jego zadaje sobie trud kierowania ostrzem broni lub kulą pistoletu wedle sprawiedliwości.
Opuśćmy teraz, powiedzieliśmy, obu przeciwników, dążących na miejsce potyczki a podążmy napowrót do zamku Presles.
Dwunasta wybiła na wielkim zegarze środkowego pawilonu a liczne zegary ścienne, rozmieszczone w apartamentach, powtórzyły po kolei echem dwanaście uderzeń.
Nie umielibyśmy dać pojęcia o stanie nerwowego rozdrażnienia, w którym znajdowała się pani Herbert od samego już świtu.
W miarę jak upływały godziny, rozdrażnienie to chorobliwe rosło i potęgowało się z każdą chwilą poranku.
Dyanna nie mogła usiedzieć na miejscu.
Wstawała i chodziła bez najmniejszego powodu, wychodziła i powracała bez przyczyny, nie słuchała co do niej mówiono, albo też odpowiadała tak jak by nie rozumiała o co ją pytano.
Generał i Jerzy dziwili się temu gorączkowemu ożywieniu i nie mogli odgadnąć jego powodu.
Po kilkakroć Blanka spytała Dyanny:
— Droga siostro, co ci jest?
I za każdym razem Dyanna odpowiadała jej z roztargnieniem:
— Nic mi nie jest... co mi ma być?...
Co jej było my wiemy.
Z każdą godziną, z każdą minutą, z każdą sekundą niemal, czuła jak coraz głębsza trwoga ogarnia jej duszę na tę myśl, że niezaługo może przybędzie jaki zwiastun złych wieści, donoszący, że Raul de Simeuse padł w pojedynku z baronem Polart!...
Dyanna chwilami widziała narzeczonego swej córki jak leżał blady, martwy z przebitą piersią, z różową pianą na ustach z szeroko rozwartemi szklannemi trupa oczyma.
I biedna matka zadawała sobie z przestachem pytanie, co wówczas stanie się z Blanką, jeśliby Raul nie żył istotnie.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Gontran w nadziei, że mu się uda jeszcze nakłonić do swych celów Dyannę bądź to perswazyą, bądź groźbą, pozostał tego dnia w zamku i kazał sobie podać w swym apartamencie Śniadanie.
Generał, Blanka i Jerzy rozmawiali w salonie.
Dyanna, jak powiedzieliśmy, nie mogła usiedzieć na miejscu, wciąż to wychodziła to powracała.
I powtarzamy: wybiła dwunasta.
Nagle na bruku dziedzińca rozległ się turkot powozu.
— A! — pomyślała pani Herbert, — to on powraca!
Pobiegła do okna i wychyliła się, nagle przecież obróciła się, niezmiernie blada i zawołała z przerażeniem:
— Ojcze... to prokurator królewski.
— Niechajże przybywa w imię boże, — odpowiedział generał z powagą; — nikt tu nie ma potrzeby obawiać się sprawiedliwości, ja zaś czuję, że dzisiaj najbardziej uprzedzeni nawet nie mogą mnie posądzić o zdziecinnienie.
Dyanna drżała całem ciałem. Niewiedzieć czemu wydawało jej się, że przybycie prokuratora miało jakiś związek z dzisiejszym pojedynkiem Raula i teraz pojedynek ten przedstawił się już jej oczom w ponurych tylko barwach....
W chwileczkę urzędnik wszedł do salonu.
Był sam bez wszelkiego tym razem towarzystwa.
Wyraz jego twarzy pochmurny i jakiś smutny głęboko, żadną miarą nie mógł uspokoić Dyanny.
— Panie hrabio, — rzekł, zwracając się do generała, pokłoniwszy się poprzednio obu kobietom, — obecność moja ma ci przynieść największą boleść, jakiej doznałeś kiedykolwiek w życiu....
— Przez ciąg życia cierpiałem już tyle, panie. — odpowiedział starzec, — że mogę już nie ufać boleści, by mnie nauczyła czegoś nowego.
Prokurator wstrząsnął głową z wyrazem powątpiewania.
— Zresztą cokolwiekbądź to jest, — podjął, —