Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/308

Ta strona została przepisana.

chciałem sam przybyć, aby złagodzić, o ile to leży | w mej możności, silą ciosu, który ma pana dotknąć. Winien byłem takiemu jak pan człowiekowi, panie hrabio, ten dowód poszanowania i względności.
Koniecznym rezultatem tych oratorskich zastrzeżeń, mnsiało być głębokie zaniepokojenie generała.
— Panie prokuratorze, — zawołał, — ta niepewność jest okropną.... Na miłość Boga mów pan!... Czego się mam lękać? O co chodzi?
— Chodzi o syna pańskiego, panie hrabio.
— O Gontrana, — wyszepnął starzec, składając ręce. — O! nieszczęsne dziecko, cóż on zrobił?
— Za chwilę powiem to panu; pierwej wszakże trzeba, abyś pan wiedział co się stało dzisiejszego rana.
— Słucham pana, — szepnął generał, — słucham uchem ciała i duszy.
— Przed kilku godzinami miał miejsce pojedynek po za bramami Tulonu.
Dyanna zadrżała.
Prokurator siągnął dalej.
— Padł w nim jeden z przeciwników.... Znaleziono ciało jego na placu bitwy z roztrzaskaną czaszką. Rybacy słyszeli dwa strzały i widzieli jeszcze oddalających się sekundantów i przeciwnika zabitego, którego nazwisko dotychczas nie jest wiadomem.
Pani Herbert była literalnie jak na żarzących węglach. Żadne słowo nie rozpraszało jej obaw i nie rozświecało ciemności, co zaległy jej umysł.
Po chwili milczenia urzędnik mówił dalej.
— Pojedynek jest w każdym razie uzurpacyjnem wdzieraniem się w ludzkie prawa zarówno jak w boskie, które jednoczą się w przykazaniu: nie zabijaj! W obecnym wypadku wszakże, niema co tak bardzo żałować ofiary. Był nią pewien przybysz, bawiący tu chwilowo, człowiek reputacyi więcej niż wątpliwej, który kazał nazywać się baronem de Polart.
Nakoniec Dyanna odetchnęła.
Ciężar co ją tłoczył, ustąpił nagle.
Na kilka sekund zapomniała o wszystkiem, nawet o obecności prokuratora królewskiego i omal nie wydała okrzyku radości.
— Skonstatowano natychmiast to zabójstwo i zawiadomiono o niem tulońską policyą, — mówił dalej urzędnik — i otóż okazało się, że jeden z komisarzy otrzymał był na kilka dni przedtem w depozyt, z rąk barona Polart kopertę opieczętowaną. Napis na niej wskazywał, że w razie, lub gwałtownej nagłej tegoż barona śmierci, należy natychmiast otworzyć ją i zapoznać się z jej zawartością i to też zostało zaraz spełnionem....
Prokurator przerwał sobie.
— Odwagi, panie hrabio, — rzekł.
— Będę ją miał, panie, i przygotowany jestem na wszystko....
— Koperta powierzona komisarzowi policyi zawierała znaczone karty, przekaz sfałszowany na pięćdziesiąt tysięcy franków i list.... Oto jest ten list, panie hrabio, przeczytaj go....
I prokurato królewski podał panu de Presles list pisany przez wicehrabiego pod dyktandem barona Polart w okolicznościach, których nie podobna by zapomniał czytelnik.
Nieszczęśliwy ojciec przebiegł błędnem okiem następujące, znane nam już pismo:
»Błagam na kolanach byś mnie Pan nie gubił... Zdany jestem na pańską łaskę... wzywam Twej litości.... Gotów jestem uczynić wszystko czego zażądasz Pan odemnie, wszystko bez wyjątku, byle tylko okupić mój występek.... Nie bądź Pan niemiłosiernym, nie bądź nieubłaganym.... Jeśli wydaję Ci się niegodnym litości, pomyśl o mej rodzinie, której honor jest w Twojem ręku.... W jej to imieniu daleko bardziej niż we własnym błagam Pana.... Czekam pańskiej odpowiedzi jak skazany na śmierć oczekuje rezultatu swej apelacyi do łaski.... A ja jestem skazanym na śmierć rzeczywiście, jeśli bowiem Pan okażesz się nieubłaganym, nim minie godzina, zastrzelić się muszę...

»Wicehrabia Gontran de Presles«.

Gdy generał odczytał list ten do końca, papier wypadł mu z ręki na dywan przed nogi prokuratora, który go podniósł.
— Tak nie inaczej musiał skończyć! — wyszeptał starzec głuchym głosem; potem schylił głowę na piersi i jak się zdało, zamyślił się głęboko.
Nastała chwila okropnej ciszy.
Generał przerwał ją niebawem.
Podniósł głowę i rzekł do prokuratora z przerażającym i niewytłómaczonym w podobnej sytuacyi spokojem:
— A zatem, panie, przybywasz go aresztować?
— Smutny to i okropny obowiązek dla mnie, panie; ale to obowiązek.... Żyjemy w czasach, w których wyższe klasy społeczeństwa dają tłumom smutny przykład niemoralności, występków, zbrodni.... Trzeba tem energiczniej tępić złe, bo ta okropna nauka gangrenuje niższe warstwy społeczne... Nie wątp, panie hrabio, taka sprawa Praslin, sprawa Pellaprat i tyle innych wywarły na ciało społeczeństwa takiż wpływ jak tyfus pojawiający się w szpitalu.