Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/310

Ta strona została przepisana.

Z pewnością był on odważnym mimo swe występki i niejednokrotnie dowiódł tego.
A przecież w tej chwili przebiegł go dreszcz przestrachu.
Twarz pana de Presles zdawała się maską z szarawego marmuru. Rysy tego oblicza zachowywały absolutną, nieruchomość. Całe życie, rzeklbyś zbiegło się do oczu, które gorzały dziwnym jakimś blaskiem.
Starzec postąpił kilka kroków ku Gontranowi i zatrzymał się. W groźnej swej nieruchomości był on niemal podobnym do posągu komandora, przychodzącego zabrać miejsce u biesiadnego stołu Don Juana.
— Ojcze, — wybąknął Gontran, raczej dla tego by sobie nadać nieco pewności, niż na to by myśl wyrazić, — dla czego nie zawiadomiłeś mnie, że chcesz mówić ze mną? Byłbym pospieszył na twoje rozkazy.
— Czy wiesz pan, kogo byłbyś zastał w salonie? — spytał powoli starzec.
Gontran wstrząsnął przecząco głową.
— Prokuratora królewskiego, — odpowiedział pan de Presles. — Słyszysz pan? Prokuratora królewskiego.
Wicehrabia, któremu wszystkie zdarzenia dzisiejszego rana były nieznane, sądził, że urzędnicy zjechali na ponowne śledztwo w przedmiocie oddania ojca jego pod kuratelę i zawołał:
— Przysięgam ci, ojcze, że ja ich nie przyzywałem.
— To też nie przybywa on tu na twoje wezwanie. On przybywa po pana!
— Po mnie! — powtórzył Gontran zdumiony.
— Baron Polart nie żyje, — odparł starzec.
— Ja nie jestem winien jego śmierci, o której nic nawet nie wiedziałem, — zawołał żywo wicehrabia, w którym zbudziła się myśl, że go posądzają może o zamordowanie barona Polart.
— Nie oskarżają pana też o zabójstwo; ale o inną zbrodnię, której dowody znalazły się w papierach zmarłego... oskarżają cię o fałszerstwo....
— To oszczerstwo, — wyszepnął Gontran, wzdrygnąwszy się z przestrachu.
— Nie, panie, bo powtarzam, że dowody zbrodni istnieją.
Gontran padł na fotel bezwładny, zda się nagle porażony paraliżem ciała i umysłu.
— Cóź więc zrobisz? — spytał go pan de Presles.
Te słowa odraza powróciły mu przytomność.
Podniósł się szybko, mówiąc z niezmiernem pomięszaniem:
— Może czas jeszcze uciekać.
Pan de Presles wzruszył ramionami.
— Nie, panie, — odpowiedział, — już nie czas. Zresztą zbieg dzisiaj, jutro byłbyś więźniem.
— Ale w takim razie co robić? co robić? — szeptał z kolei Gontran.
— Ja też o to właśnie przychodzę pana pytać.
— A! ten nikczemny baron!
— Jakiejże nazwy należałoby użyć na pana?
— Mój ojcze, nie przygnębiaj mnie! Czyż nie widzisz mego żalu?
— Nie widzę bynajmniej żalu za popełnioną zbrodnię, ale żal tylko, na widok, że zbrodnia odkrytą została.
— Gdybym upadł do nóg prokuratorowi.
— Byłby on nieubłaganym jak prawo, bo on jest wcielonem prawem.
— Ależ w takim razie nie widzę jak jedną tylko drogę.
— Jaką? — spytał generał, a błysk nadziei rozświecił twarz jego zmienioną.
— Poddać się dobrowolnie temu, czemu się nie jest w stanie przeszkodzić....

Błysk na twarzy ojca zagasł.
— Będą mieć dla mnie niewątpliwie względy... — ciągnął syn. — Sprowadzimy z Paryża sławnego adwokata jakiego, by bronił mojej sprawy, Berrgera naprzykład i prawdopodobnie uda mu się mnie uwolnić.
Pan de Presles gwałtownie wzruszony.
— A więc, — zapytał, — nie widzisz innego nad to wyjścia z położenia, któreś sobie zgotował?
— Alboż jest jakie inne? — spytał chciwie Gontran.
Nie odpowiadając na to pytanie Gontran, ciągnął dalej:
— A zatem pan przyjmujesz więzienie, sąd, skazanie może nawet?
— Ależ, mój ojcze?...
— Milcz pan! — przerwał mu generał.... — Więc przyjąłbyś galery może... tak galery! wdziałbyś na ramiona kurtkę galerniczą i wyciągnął lewą nogę do łańcucha?
Wicehrabia zgnębiony, przybity drżał pod chłostą tych słów.
Nastąpiła chwila ciszy między ojcem a synem.
Potem starzec surowo zabrał znowu słowo.
— I pytasz mnie, — zawołał, — czy jest dla ciebie inne wyjście niż sąd przysięgłych? tak, panie, jest jedno, oto....
General położył przed synom jeden z przyniesionych pistoletów.
Gontran cofnę! się:
— Samobójstwo! — wybąknął drżącemi usty.
— Tak, panie, samobójstwo!
— Ależ mój ojcze, ja chcę żyć jeszcze....
— Na galerach, nieprawdaż?
— A więc tak, — powtórzył wicehrabia a rozpaczony, — na galerach, jeśli tak już być musi!
— A ja nie chcę, by nazwisko moich przodków zapisane było w regestrach galer!... Jestem ostatnim z mego rodu i mam prawo uchronić go od tej pla-