Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/311

Ta strona została przepisana.

my.... No, panie, odkupże nikczemność całego życia odwagą, ostatniej godziny.... Nie umiałeś żyć, umiejże umrzeć przynajmniej!...
— Nie jestem przecież, nie mogę być skazanym na śmierć.
— Ja cię na nią skazuję... ja, twój ojciec!
— Ależ to szaleństwo!...
— Szaleństwo, niech i tak będzie!... Nie powinieneś się temu dziwić, ty, któryś mnie zamierzał od dać pod kuratelę!...
— Nie poddam się bynajmniej prawom tego morderczego obłędu!... Powtarzam, że chcę żyć, — nalegał młody człowiek.
— A ja ci przysięgam, że umrzesz, wyrok już zapadli...
Gontran pochwycił za broń, leżącą przed nim.
— Kto wykona ten wyrok? — spytał.
— Ja, jeśli ty sam go nie spełnisz! — odpowiedział starzec, ukazując synowi drugi pistolet.
Wicehrabia stał się sino-bladym.
Zęby mu szczękały, nogi uginały się pod nim.
Czuł, że nie ma się czego spodziewać, ani oczekiwać po tym nieugiętym starcu i że od tej chwili życie jego liczy się na minuty, chyba że cud jakiś tylko może go wybawić.
Jednakże, jak Griugoire w »Notre Dame de Paris«, chciał spróbować rozczulić jeszcze swego sędziego czemś wielce patetycznem.
Z oczyma łez pełnemi, z wyciągnionemi, drżącemi rękoma, począł błagalnie a rozpacznie przyzywać na pomoc owych wspomnień dzieciństwa, które, jak sądził, mogły jeszcze poruszyć strunę ojcowską w tem sercu, które zmroził dla siebie i zmienił w kamień własnowolnie.
Pan de Presles słuchał, nie przerywając mu ani razu.
Kiedy Gontran skończył, rzekł mu zimno:
— Prokurator czeka... czyś już zdecydowany?
— A więc, mój ojcze, jesteś bez litości!...
Generał odwiódł broń.
— Ojcze, — wyszeptał syn, — ojcze mój... czy to podobna?... Co!... własną twą ręką... bez wahania się... bez żalu i wyrzutu... zabijesz mnie!
Generał popatrzył na regarek; potem skierował lufę broni w stronę syna, mówiąc mu:
— Daję ci trzy minuty czasu... skoro trzecia przejdzie, jeśliś ty nikczemnym tchórzem, ja będę mieć siłę.
Gontran oparł się plecami w rogu pokoju i tam, w istnym obłędzie strachu patrzył na swego ojca, jak niegdyś ofiary ludzkie patrzały na swych ofiarników.
— Trzecia minuta upływa, — przemówił pan de Presles.
— A! — zawołał wtedy wicehrabia. — toż raz tylko się umiera, a ja jestem przedewszystkiem w prawie obrony. I spuszczając nagle swój pistolet, strzelił do ojca, który ze swej strony w tejże samej chwili naciskał kurek swej broni.
Oba wystrzały zlały się w jeden odgłos.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Kiedy drzwi wyłamawszy siekierami, zdołano wejść do pokoju wicehrabiego, znaleziono dwa skrwawione ciała, rozciągnięte tuż obok siebie na dywanie posadzki.
Gontran już nie żył.
Generał oddychał jeszcze.


EPILOG.

MARCELI I JERZY.
I.
Wyjazd.

Wydarzenia, które zajmują ostatnią część tej książki, działy się w ciągu miesiąca lipca i sierpnia 1847 roku.
Trzeba nam teraz przeskoczyć rok blizko i przenieść czytelnika w dni wielce smutne, smutnego dla świata roku.
Mówimy tu o czerwcu 1848 roku.
Zanim wszakże dojdziemy do tej opłakanej epoki, musimy jeszcze rzucić choć pobieżnie wzrokiem na fakta pośrednie, które ważnem jest poznać i które zrozumiałem uczynią dopiero rozwiązanie naszej opowieści.
Z umysłu nadamy temu opowiadaniu jak najszczuplejsze ramy, aby już nie nużyć zbytecznie uwagi czytelnika.


∗             ∗

Generał kilka zaledwie godzin jeszcze żył po tragicznej scenie, którą opisaliśmy w poprzednim rozdziale.
Śmiertelna rana, która przeszyła na wylot gardło, odjęła mu aż po ostatnią chwilę władzę słowa, jakkolwiek przytomność najzupełniejsza nie opuściła go do końca.
Umarł, błogosławiąc ostatniem ruchem rąk wyciągniętych pochylone u łoża jego głowy Dyanny i Blanki.
Nie będziem tu zatrzymywać się nad rozpaczą obu tych szlachetnych kobiet.
Wszystko, co moglibyśmy powiedzieć w tej mierze, byłoby zbyt słabem i bladem wobec rzeczywistości tej ich boleści.
Prokurator królewski, obecny konaniu hrabiego