Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/312

Ta strona została przepisana.

de Presles, spisał na miejscu protokół zaszłych w zamku wypadków, w którym tlómaczył śmierć generała i wicehrabiego podwójnem samobójstwom.
Posłał też zaraz po sędziego pokoju, który pokładł pieczęcie na wszystkich meblach, zwłaszcza też na papierach Gontrana i hrabiego de Presles; następnie opuścił zamek, gdzie go już odtąd nic nie zatrzymywało, z chwilą bowiem śmierci Gontrana oczywiście nie mogło już być mowy o śledztwie podjętem przeciw niemu.
Śmierć generała, ze względu na małoletność Blanki, stała się źródłem licznych kłopotów.
Nieodzownem stało się oznaczenie opieki, spis inwentarza, podziały i t. d.
Jerzy Herbert naznaczony został likwidatorem spadku i opiekunem Blanki; poświęcił się też całkowicie podwójnemu temu zadaniu, pilnie dotrzymując sędziemu śledczemu towarzystwa w całej jego działalności.
Pewnego dnia, podczas spisywania inwentarza, papierów i rzeczy pozostałych po Gontranie, pisarz sądu, oglądający po kolei przedmioty zamknięte w jednej z szuflad biurka, odezwał się do Jerzego:
— Tu jest coś należącego do pana, co oczywiście jako takie nie potrzeba już wpisywać do protokółu ogólnego.
I wyciągnął do pana Herbert list rozpieczętowany, na którego kopercie wypisany był adres Jerzego.
Jerzy zdziwił się niemało, poznając pismo Dyanny.
— Jakimże sposobem list ten tutaj się znajduje? — zadał sobie pytanie.
I otwarł go.
Zaledwie wszakże przebiegł pierwsze linie, twarz jego uległa nagłej zmianie.
Miał w ręku ów list nieszczęsny, który przed siedmnastu laty hrabina de Presles nie miała odwagi mu oddać.
Jerzy opuścił szybko sądziego pokoju, poszedł zamknąć się w swym gabinecie i pozostał tam przez całe popołudnie.
Kiedy zadzwoniono na obiad, zeszedł do salonu, gdzie była żona jego, Blanka i Paul.
Rysy jego były nieco zmienione i twarz bledszą była niż zazwyczaj, ale ani słowem, ani zachowaniem nie zdradził wewnętrznej ducha rozterki; był uprzejmym i dobrym względem wszystkich jak zwykle.
Nigdy może nie okazywał się równie uprzedzającym dla Dyanny, nigdy serdeczniejszym dla Blanki.
Chwilami, w istocie, przelotna chmurka przesuwała się po jego czole, ale odganiał ją natychmiast.
Chwilami także, oczy zachodziły mu łzami wbrew wszelkim usiłowaniom, by tę łzę co biegła z serca powstrzymać nim się dostanie do powiek; ale wtedy odwracał nieznacznie głowę i zanim kto zdołał spostrzedz ocierał oczy.
Tak przeszedł wieczór.
Nazajutrz rano, oddano Jerzemu liczne listy, nadeszła z poczty wraz z dziennikami; bywało to codzień zresztą.
Przeczytał szybko kilka listów z widocznym wyrazem poważnego zaniepokojenia tak, że aż Dyanna patrząc nań, spytała niespokojnie:
— Czy otrzymałeś jakie złe wiadomości, mój drogi?
— Złe wiadomości? — odpowiedział Jerzy. — Tak, z pewnością, ponieważ znaglają mnie one do opuszczenia cię na czas niejaki...
— Opuszczenia mnie! — zawołała Dyanna. — I dla czegóż masz mnie opuścić? — dokąd udajesz się?...
— Do Paryża.
— Czy to stanowcze już, co mi mówisz, Jerzy?...
— Aż nadto stanowcze, na nieszczęście, — odpowiedział.
— A więc obecność twoja w Paryżu jest potrzebną?...
— Nieodzownie.
— Dla interesów?
— Tak.
— Jakiejże natury?
— Dwoistej; naprzód chodzi tu o sprawy majątkowe, tak moje jak twoje; następnie o sprawy polityczne....
— Co to ma znaczyć, mój drogi?... — wyszeptała pani Herbert zdumiona. — Czyżbyś się chciał mięszać do polityki?...
— Ależ tak, mój Boże, — odpowiedział Jerzy z słabym uśmiechem.
— Dotąd wszakże nie mięszałeś się do niej nigdy.
— Dochodzę do wieku, w którem w sercu męzkiem rozwija się ambicya....
— To jest, — przerwała mu Dyanna z goryczą, — do wieku, w którem nie wystarcza już mężczyźnie miłość.
— Nie, jedna może się mieścić obok drugiej najswobodniej.
— Dawniej nie mówiłeś tak nigdy, mój Jerzy....
— Co chcesz!... Starzeję się... wreszcie mam pewne poglądy, przekonania... powiem więcej: polityczne ideały.... Długo one były uśpione, ale dziś się zbudziły.... A są one, droga moja Dyanno, wielce różne od zasad kół arystokratycznych, do których ty należysz....
— Boże mój, czyżbyś był republikaninem?
— Kto wie?... — wymówił zcicha Jerzy z ponownym uśmiechem. — Ale bądź spokojną, nigdy nie będę domagał się głów....
— I te zasady, te przekonania, o których mi