Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/38

Ta strona została przepisana.

zielonych i różowych, wydawały się jak jaszcze rozwartych przepaści.
Czasami, gdy nocny zefir silniej powiewał, przynosił na swych skrzydłach wraz z zapachem kwiatów, dźwięki oddalonej muzyki żywego i wesołego tempa.
Chociaż przerywane wskutek nieregularności powiewu, dawały się odróżnić z łatwością motywa modnych oper, przemienione w skoczne galopy, walce i kadryle.
— Jeśli się nie mylę, — rzekł Marcel, — tam tańczą dzisiejszej nocy?...
I ręką wskazał uiluminowane drzewa, zkąd muzyka zdawała się przychodzić.
— Tak jest, mój kochany, — rzekł Jerzy z pewnym odcieniem smutku, — tak jest, nie mylisz się;... Tańczą tej nocy w willi Salbert, a te oświecone drzewa, które ztąd widać, dotykające mego ogrodu, należą do parku tej willi....
Powiedziawszy te słowa, młody człowiek pozostał czas jakiś zamyślony i marzący.
— W tej chwili, — myślał Marcel, — myśli o pannie de Presles, kocha ją jeszcze zapewne....


X.

Zarówno jak opuściliśmy szynkownią pod Morskiem Królikiem dla willi de Labardès, a tę ostatnią dla wiejskiego domu Jerzego Herberta, opóścimy również ten bogaty i gościnny dom, do którego zresztą powrócimy wkrótce, dla zamku de Presles tego samego dnia 30 maja 1830 r. o godzinie ósmej wieczorem.
Siedziba generała hrabiego de Presles, w niczem nie przypominała prześlicznych i kokieteryjnych willi, rozsianych na brzegach pięknej i żyznej Prowancyi.
Było to prawdziwe starożytne zamczysko, sięgające pierwszych lat piętnastego wieku.
Od tej epoki jednakże, kasztelani, dziedziczący zamek jeden po drugim (wszyscy należący do historycznej familii hrabiów de Presles), dodawali liczne anneksa do pierwotnej budowli i w każdem pokoleniu powiększali i starali się zastosować rodową swą siedzibę do współczesnych wymagań.
Zamek, położony na najwyższym punkcie wzgórza, pokrytego bujną wegetacyą panował nad morzem, i olbrzymie drzewa jego parku dochodziły prawie do piasczystego morskiego wybrzeża.
Niezmiernej wielkości korpusy budowli, wystawiane były z białego kamienia, którego czas zamiast nadać mu brunatno-szary kolor starości, pozłocił tylko. W rogach budowli wznosiły się wieżyczki wysmukłe, pokryte ładnemi łupkowemi, spiczastemi daszkami, dumnie sterczały niby feodalno strażnice. Rozmaite części budowli, stanowiące zamek, odznaczały się rozmaitością stylów, wskazujących epokę, w której były wznoszone. Jedne z nich sklepione w guście romańskim, inne z ostremi gotyckiemi łukami, inne nareszcie nosiły na sobie wykwintną cechę renesansu. Całość jednakże, chociaż nieregularna, czyniła wrażenie monumentalne i majestatyczne.
Arkady sklepione, na podobieństwo starożytnych klasztorów, okalały główny podwórzec i dozwalały mieszkańcom zamku przechadzać się bez względu na pogodę.
Urządzenie wewnętrzne i umeblowanie dostarczały okazów, tak jak i w zewnętrznej architekturze, najrozmaitszych epok i stylów.
Sala straży znajdowała się tam jeszcze z pułapem ze starego dębu rzeźbionym z wystającemi belkami, a w przerwach między niemi dawały się widzieć malowane tarcze herbowe, trofea z broni: rękawice, miecze, puklerze i panoplie szlacheckie wyłaniały się z cieniu, w którym ta sala wiecznie była pogrążona; przy dwóch ścianach przeciwległych, wznosiły się dwa wysokie rzeźbione kominy, tak prawie piękne, jak komin wielkiej sali pałach sprawiedliwości w Bruge.
Ztąd wchodziło się do obszernej jadalni, której ściany obite były bardzo ciekawemi flamandskiemi makatami, przedstawiającemu kiermasze, kreślone z komiczną werwą Dawida Teniersa.
Później szły salony z czasów Ludwika XIV, z sufitami, z ciężkiemi firankami z brokateli weneckiej, meblami bogato złoconemi.
W innej części zamku spotykało się styl Ludwika XV, a raczej Pompadour tak manierowany, a jednak tak pełen wdzięku ze swemi chińszczyznami i scenami pasterskiemi.
Nakoniec większa część salonów i buduarów, przeznaczonych na codzienny użytek, przedstawiały wyrafinowany comfort współczesny, połączony z pańskim zbytkiem dawnych dobrych czasów.
Z tysiąca drobnych szczegółów urządzenia, eleganckiego ułożenia pewnych rzeczy, mebli pozornie bez znaczenia, które jednak przyczyniały się do ogólnego porządku, symetryi i dobrobytu, łatwo było odgadnąć zręczny i czynny dozór kobiety, a raczej powiedzmy dwóch kobiet.
I niewątpliwie hrabina de Presles i panna Dianna, jej córka, zachwycającemu były gospodyniami domu, nie spuszczającemu się w niczem z wewnętrznych spraw domu na inicyatywę służących.
Przedstawimy matkę i córkę czytelnikowi, prowadząc go do pokoju, w którym panna Dianna kończyła tualetę na bal w willi Salbert, a to da nam sposobność rzucenia pobieżnego szkicu, wdzięcznego obrazka, jeżeli w każdym razie nam się to powiedzie.
Wyobraźcie sobie pokój średniej wielkości, całko-